Ta środowa uchwała Sądu Najwyższego jest ważna dla praktyki sądowej, w ostatnich latach bardzo sformalizowanej.
Mirosława M. wystąpiła do sądu z wnioskiem, aby orzekł zakaz prowadzenia działalności gospodarczej oraz pełnienia funkcji kierowniczych w biznesie (na podstawie prawa restrukturyzacyjnego) wobec Ryszarda J., który Sąd Rejonowy Poznań – Stare Miasto oddalił. Pełnomocniczka odwołała się więc do Sądu Okręgowego, ale pismo zatytułowała jako zażalenie zamiast „apelacja". W piśmie jeszcze kilka razy użyła określenia „zażalenie", wniosła też niższą opłatę (30 zł). Sąd Rejonowy wezwał ją do jej uzupełnienia o 70 zł – jak od apelacji. Została uiszczona, ale SO powziął wątpliwości i zapytał Sąd Najwyższy, czy wniesione przez profesjonalnego pełnomocnika odwołanie zatytułowane jako zażalenie i tak określone w piśmie należy traktować zgodnie z jego oznaczeniem, czy też można zakwalifikować tak, jak tego wymaga procedura, w tym wypadku jako apelację.
W orzecznictwie wyłoniły się dwa stanowiska. Jedno „liberalne", że mylne oznaczenie pisma procesowego lub inne oczywiste niedokładności nie powinny stanowić przeszkody do nadania pismu biegu i rozpoznania go w trybie właściwym, którą to zasadę stosuje się przy uzupełnianiu tzw. braków pisma procesowego (art. 130 § 1 kodeksu postępowania cywilnego). Według drugiego stanowiska ta wyrozumiałość nie odnosi się do pism profesjonalnych pełnomocników, radcy lub adwokata – jak w tym wypadku.
Ryszard J. przekonywał przed Sądem Najwyższym, że odwołanie było pisane jak apelacja i nazwanie jej zażaleniem nie powinno jej blokować. W podobnym tonie argumentowała przedstawicielka rzecznika praw obywatelskich Joanna Lipnicka, która przekonywała, że zbytni formalizm uderza nie w pełnomocników, ale w podsądnych.
Sąd Najwyższy przychylił się do tego stanowiska.