Patriotyzm kosztuje. I to niemało. Warto o tym pamiętać, gdy następnym razem wydamy kolejne miliony złotych na pomniki, muzea, parady i rejsy dookoła świata.
Warto o tym pamiętać zwłaszcza wówczas, gdy obserwujemy co jakiś czas grupy społeczne, które domagają się świadczeń socjalnych potrzebnych do ich normalnej egzystencji. Czasami nie ma środków na spełnienie ich żądań, bo państwo wcześniej wydało na strzelnice, zmianę nazw ulic czy dofinansowanie patriotycznego filmu lub narodowej fety. Wydaje się, że właśnie z czymś takim zaczynamy mieć do czynienia w Polsce.
Wysyp projektów
Członkami narodu stajemy się nie z urodzenia, lecz w wyniku wieloletniego procesu socjalizacyjnego, w którym państwo, rodzina i środowisko robią wiele, byśmy poczuli więź z rodakami. Zaczyna się niewinnie – pierwszy wierszyk, który poznajemy, zaczyna się od słów: „Kto ty jesteś? Polak mały”; pierwsza lektura mówi o ojczyźnie; pierwsza bajka o dziejach narodu, pierwszy banknot lub moneta mają podobizny polskich władców lub polskiego godła. A potem jest już tylko intensywniej.
Szkoły w naszym kraju mają narodowych patronów: wśród trzydziestu najczęściej nadawanych wszystkie (sic!) mają narodowotwórczy charakter. W obecnym programie nauczania języka polskiego dziewięćdziesiąt procent lektur obowiązkowych stanowią dzieła Polaków – na całą pozostałą literaturę światową pozostaje jedynie dziesięć procent. Ponad dziewięćdziesiąt procent monet okolicznościowych, bitych w latach 2016–2017, odnosi się do dziejów narodu, podobnie jak dziewięćdziesiąt procent okolicznościowych znaczków wydanych w tym samym okresie przez Pocztę Polską.
W ostatnim dwuleciu większość pociągów dalekobieżnych otrzymała narodowotwórcze nazwy. Co prawda decydowali o tym internauci, ale mogli wybierać między propozycjami przedstawionymi przez wojewodów, czyli organy administracji rządowej. Samoloty VIP-owskie, zakupione przez MON, także – co chyba oczywiste – zostały nazwane nazwiskami polskich polityków: Piłsudskiego, Dmowskiego, Paderewskiego, Poniatowskiego i Pułaskiego.