Dlaczego zwycięzca Rajdu Dakar z 2015 roku został ambasadorem imprezy biegowej?
Żeby móc jeździć, trzeba chodzić i biegać. Bieganie było jednym z moich podstawowych treningów wytrzymałościowych. Zdarzały się okresy, gdy pokonywałem 70 kilometrów tygodniowo, choć nie przez siedem dni, tylko pięć–sześć. Robiłem 12–14 km, często po piasku. Bieganie zawsze było mi bliskie, a przecież to większy wysiłek niż chodzenie. Jeśli dodatkowo dedykuje się ten wysiłek charytatywnemu celowi i robi to w formie sztafety, można powiedzieć o idealnym połączeniu. Uznałem, że to porządna i uczciwa synergia.
Do dziś lubi pan biegać?
Gdy pokonywałem kolejne poziomy wyczynu sportowego, okazało się, że bieganie jest dla mnie niewystarczająco efektywne, za mało angażuje rotację korpusu, wytrzymałość barków, przedramion i nadgarstków – a to w moim sporcie jest ważne. Skurczył się też czas, który mogłem przeznaczyć na treningi. Efektywność stawała się dla mnie coraz istotniejsza, więc przesiadłem się na orbitrek. Nie przestało mi być jednak bliskie bieganie i pomaganie. Zmieniły się tylko metody.
Chęć pomagania innym w połączeniu z możliwością sprawdzenia się na tle kolegów to taka idealna mieszanka motywacji?