Przeciągłe, wibrujące akordy jego ukochanej gitary „Lucille” rozpozna każdy, nawet jeśli nie jest miłośnikiem bluesa. Był najbardziej wpływowym z bluesmanów i najpopularniejszym zarazem. Dzięki temu zyskał przydomek „Król Bluesa”. Jeszcze z okazji swoich 89. urodzin we wrześniu 2014 r. pojechał w trasę koncertową po USA. Rok wcześniej występował w Australii. Wyliczono, że w swej karierze przemierzył 730 tysięcy mil. Z okazji 80. urodzin objechał z koncertami świat, jego tournée trwało ponad rok. Jednak najchętniej występował w swoim klubie przy Times Square w Nowym Jorku.
- Kiedy śpiewam, to gram w myślach. Gdy przestają śpiewać moje usta, zaczynam śpiewać grając na Lucille — mówi o swojej gitarze.
Riley B. King urodził się 16 września 1925 r. na plantacji bawełny w Itta Bena w stanie Missisipi. Od dziecka śpiewał w chórze kościoła baptystów. Kiedy miał dwanaście lat, za 15 dolarów kupił sobie pierwszą gitarę, podaje jedno ze źródeł. Inne mówi, że pierwszy instrument dostał od kuzyna, słynnego bluesmana Bukki White’a.
W 1948 r. wystąpił po raz pierwszy na żywo w audycji radiowej i wkrótce otrzymał stały kontrakt. Prowadzący show Sonny Boy Williamson uznał, że Riley B. King, to nie jest dobre nazwisko dla muzyka. Od nazwy ulicy, na której było w Memphis najwięcej klubów, nazywano Kinga „Beale Street Blues Boy”, ale to był zbyt długi pseudonim. Przylgnął więc do niego „Blues Boy King” skrócony z czasem do B.B. King.
W połowie lat 50. B.B. grywał do tańca w miejscowości Twist, w stanie Arkansas. Pewnego wieczoru dwóch bywalców miejscowej knajpy pobiło się i przewracając lampę naftową wznieciło pożar. King uciekł ze wszystkimi z płonącego budynku, ale przypomniał sobie, że w środku została jego gitara za 30 dolarów. Wrócił po nią i w ostatniej chwili uszedł z życiem wynosząc ją spod walących się ścian. Kiedy później dowiedział się, że ci dwaj pobili się o dziewczynę imieniem Lucille, tak nazwał swoją odzyskaną gitarę. Od tego czasu takie imię inkrustowane masą perłową nosił każdy jego instrument.