Hubert Kozieł: Najważniejsze jest to, kto liczy głosy

Walka o to, kto zostanie prezydentem USA wciąż się toczy, choć głosowanie zostało zakończone miesiąc temu. Czyżby „mroczne siły” chciały pozbawić Trumpa zwycięstwa?

Aktualizacja: 09.12.2016 12:59 Publikacja: 09.12.2016 11:55

„Nie jest ważne, kto głosuje, ale to kto liczy głosy” – ta sentencja przypisywana Stalinowi bywa aktualna nawet w krajach uznawanych za stabilne demokracje. Być może wzięła ją sobie do serca Jill Stein, kandydatka Partii Zielonych w ostatnich wyborach prezydenckich w USA. Złożyła ona wnioski o ponowne przeliczenie głosów w Pennsylwanii, Wisconsin i Michigan, czyli w stanach, które dały Donaldowi Trumpowi wystarczającą liczbę głosów elektorskich do ogłoszenia wyborczego zwycięstwa. W Pennsylwanii ponowne przeliczenie zostało zablokowane przez sąd, ale pozostałe dwa stany nadal są w grze. Stein uzasadniała swoje wnioski o sprawdzenie uczciwości głosowania tym, że maszyny wyborcze mogły zostać zaatakowane przez hakerów, którzy podmienili część głosów i oddali zwycięstwo w tych stanach Trumpowi. To jest technicznie możliwe na małą skalę ale eksperci spierają się, czy również udałoby się w ten sposób ukraść po kilkadziesiąt tysięcy głosów w trzech stanach. No cóż, niektórzy zwolennicy Hillary Clinton całkiem na poważnie uznają, że ich ulubienica została pozbawiona zwycięstwa przez rosyjskich hakerów działających na rzecz „człowieka Kremla” Trumpa a spekulacje te podsycają niektóre liberalne media. (W Polsce spekulacje mówiące o „ruskich serwerach PKW” i wyborach samorządowych ukradzionych przez znaną z ciepłego stosunku do Rosji partię PSL, były akurat przez liberalne media wyśmiewane. Teraz jakoś nie mają one odwagi obśmiać twierdzeń zwolenników Hillary Clinton o „ruskich hakerach” i „zmanipulowanych wyborach”.)

Po rozpoczęciu ręcznego przeliczania głosów w Wisconsin i Michigan okazało się jednak, że w pewnych hrabstwach przewaga głosów oddana na Trumpa była w rzeczywistości większa niż wynikało z wstępnych, oficjalnych wyników. Zwolennicy republikanów złośliwie zauważają, że w okręgach, gdzie zwyciężała Hillary odkryto wielu przypadków podwójnego głosowania przez te same osoby a w Detroit, mieście tradycyjnie sprzyjającym demokratom, połowa elektronicznych maszyn do głosowania w tajemniczy sposób popsuła się po wyborach. To w lokalu wyborczym w Detroit, internetowy dowcipniś James O’Keefe, aktywista prawicowego Project Veritas, dostał kartę do głosowania podając się za rapera Eminema. (Jego koleżanka ubrała się zaś w burkę, podała za Humę Abedin, bliską współpracowniczkę pani Clinton i dostała w nowojorskim lokalu wyborczym kartę do głosowania.) Powstała więc teoria spiskowa mówiąca, że Hillary Clinton przerżnęła wybory nie z powodu oszustw wyborczych, ale pomimo nich. Niektórzy nawet cytują wyliczenia mówiące, że na Hillary głosowało 3 mln nielegalnych imigrantów, którzy zarejestrowali się w komisjach wyborczych za pomocą fałszywych dokumentów. Nielegalni przybysze nie musieli zresztą czasem sięgać po lipne dokumenty, gdyż w niektórych amerykańskich miastach całkiem legalnie wydaje się im prawa jazdy, służące często w USA jako podstawowy dokument tożsamości. A specjalnie mocno ich się w Stanach nie ściga, bo są gotowi pracować za mniejsze stawki niż amerykańscy robotnicy ze zdewastowanych przez globalizację zagłębi przemysłowych Wisconsin, Michigan i Pennsylwanii.

Czemu Jill Stein, kandydatka radykalnej lewicy postanowiła podać w wątpliwość wolę robotniczych wyborców ze stanów pokrzywdzonych przez neoliberalną globalizację? Przecież sama nie dostanie się do Białego Domu, bo w skali całego kraju zyskała nieco ponad 1 proc. głosów. Czemu więc próbuje odebrać zwycięstwo Trumpowi i dać je Hillary? Czyż w kampanii wyborczej nie przekonywała, że zwycięstwo Hillary oznacza termonuklearną wojnę z Rosją? Czyżby nagle uznała, że wojna nuklearna będzie korzystna dla środowiska naturalnego, postępu społecznego i praw mniejszości seksualnych? Być może rozwiązaniem tej zagadki są przepływy finansowe. Stein w ciągu kilku dni zebrała około 6 mln dolarów na przeliczenie głosów. To dwukrotnie więcej niż przez cały rok uciułała na swoją kampanię prezydencką. Co ciekawe, kosztorys operacji przeliczania głosów rósł wraz z napływem środków finansowych a Stein zaznaczyła, że część tych pieniędzy może zostać wykorzystana na inne, „szczytne” cele. Warto więc przyglądać się, czy Jill Stein kupi w nadchodzących miesiącach jakąś nieruchomość. Może będzie ona sąsiadowała z wartym 600 tys. dolarów wakacyjnym domem kupionym przez senatora Berniego Sandersa, kupionym po tym jak wycofał się on z wyścigu wyborczego i wsparł w kampanii Hillary Clinton? Z ujawnionych przez portal WikiLeaks maili wykradzionych z serwerów Narodowego Komitetu Demokratów (DNC) wynika, że sztabowcy Berniego negocjowali ze sztabowcami Hillary jego wycofanie się z kampanii. Chcieli w zamian m.in. pasażerskiego odrzutowca, który służyłby „potrzebom ruchu politycznego”. Być może negocjacje te przypominały scenę z filmu „Jaja w tropikach”, gdzie producent filmowy obiecywał agentowi gwiazdy prywatny odrzutowiec Gulfstream V i „mnóstwo słodkości”.

Pojawiają się też interpretacje, że zamieszanie z powtórnym przeliczeniem głosów jest tylko zasłoną dymną przed szykowanym przekrętem w kolegium elektorskim. Według przecieków już 17 republikańskich elektorów może nie zagłosować za Trumpem. Czy ich liczba dojdzie do 37, co pozbawiłoby Trumpa zwycięstwa? Za zagłosowanie wbrew woli wyborców z danego stanu elektorom grożą grzywny (np. wynoszące 1 tys. dolarów) i konsekwencje prawne, przed którymi można jednak się wybronić dzięki drogiemu prawnikowi opłacanemu przez zewnętrznych sponsorów. Zapewne taki elektor-zdrajca musiałby uciekać ze swojego miejsca zamieszkania przed wściekłymi wyborcami, ale przy odpowiedniej rekompensacie finansowej mógłby się skusić na przeprowadzkę np. na Hawaje. Już raz się zresztą zdarzyło, że kolegium elektorskie nie podołały zadaniu. W 1876 r. część głosów elektorskich była sporna, więc wybory rozstrzygnęła specjalna komisja Kongresu. Zasiadający w niej polityczni wyjadacze po wielu tygodniach negocjacji poszli na kompromis – demokraci zgodzili się na wybór republikanina Rutherforda Hayesa na prezydenta a w zamian republikanie postanowili zakończyć tzw. rekonstrukcję, czyli wojskową okupację Południa. Wybrany w ten sposób prezydent zyskał mało pochlebny przydomek „Rutherfraud” czyli „Rutheroszust”.

„Nie jest ważne, kto głosuje, ale to kto liczy głosy” – ta sentencja przypisywana Stalinowi bywa aktualna nawet w krajach uznawanych za stabilne demokracje. Być może wzięła ją sobie do serca Jill Stein, kandydatka Partii Zielonych w ostatnich wyborach prezydenckich w USA. Złożyła ona wnioski o ponowne przeliczenie głosów w Pennsylwanii, Wisconsin i Michigan, czyli w stanach, które dały Donaldowi Trumpowi wystarczającą liczbę głosów elektorskich do ogłoszenia wyborczego zwycięstwa. W Pennsylwanii ponowne przeliczenie zostało zablokowane przez sąd, ale pozostałe dwa stany nadal są w grze. Stein uzasadniała swoje wnioski o sprawdzenie uczciwości głosowania tym, że maszyny wyborcze mogły zostać zaatakowane przez hakerów, którzy podmienili część głosów i oddali zwycięstwo w tych stanach Trumpowi. To jest technicznie możliwe na małą skalę ale eksperci spierają się, czy również udałoby się w ten sposób ukraść po kilkadziesiąt tysięcy głosów w trzech stanach. No cóż, niektórzy zwolennicy Hillary Clinton całkiem na poważnie uznają, że ich ulubienica została pozbawiona zwycięstwa przez rosyjskich hakerów działających na rzecz „człowieka Kremla” Trumpa a spekulacje te podsycają niektóre liberalne media. (W Polsce spekulacje mówiące o „ruskich serwerach PKW” i wyborach samorządowych ukradzionych przez znaną z ciepłego stosunku do Rosji partię PSL, były akurat przez liberalne media wyśmiewane. Teraz jakoś nie mają one odwagi obśmiać twierdzeń zwolenników Hillary Clinton o „ruskich hakerach” i „zmanipulowanych wyborach”.)

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Najważniejsza jest idea demokracji. Także dla gospodarki
Wydarzenia Gospodarcze
Polacy szczęśliwsi – nie tylko na swoim
Materiał partnera
Dezinformacja łatwo zmienia cel
Materiał partnera
Miasta idą w kierunku inteligentnego zarządzania
Materiał partnera
Ciągle szukamy nowych rozwiązań