Belgijka, dziś dobra żona i matka trójki dzieci, to czterokrotna mistrzyni wielkoszlemowa w singlu, dwukrotna w deblu, wygrała 41 turniejów WTA Tour – jej sportowa wizytówka jest imponująca, tak samo jak wiara, że w wieku 36 lat raz jeszcze podbije światowe korty.

W Dubaju grała dzięki dzikiej karcie. Powracała do wyczynowego tenisa po raz drugi (pierwszą przerwę wzięła w latach 2007-2009, ogłosiła ją podczas turnieju WTA w Warszawie), ostatni mecz przed grą w Zjednoczonych Emiratach Arabskich zagrała w US Open 2012.

Z Muguruzą, o 10 lat młodszą reprezentantką Hiszpanii, kiedyś mistrzynią Wimbledonu, teraz wicemistrzynią Australian Open 2020, Clijsters zagrała nieźle. Trochę nie wyszedł jej start, pierwszy set przegrała szybko, ale w drugim były wymiany, w których przypominała tamtą dawną, mocną i bojową Kim.

Kondycji jej nie zabrakło, rozstrzygnięcie przyszło dopiero w długim tie-breaku, zatem porażka z rakietą nr 16 na świecie, nie musi boleć i zostawia przestrzeń do bardziej śmiałych marzeń. Starsze pokolenie tenisowe w osobach Chris Evert, Conchity Martinez, Tracy Austin, Pam Shriver, Jimmy'ego Connorsa, Rennae Stubbs, także prawie dwa lata starszej Sereny Williams przekazało Belgijce słowa podziwu i wsparcia.

– Ważne jest, by wiedzieć, czy praca włożona w ten powrót daje efekty. Jeszcze nie jesteśmy tam, gdzie chcielibyśmy być, ale czuję, że idziemy we właściwym kierunku – mówiła Kim Clijster po przegranym meczu. Jest optymistką.