Ranking stawiał Halep w roli kandydatki do sukcesu, ale o pewność w takich starciach trudno, bo faworytka prezentowała wcześniej zmienną formę, a determinacja jej rywalki (gdy jest zdrowa) jest powszechnie znana.
Janković przyjechała do Indian Wells z turnieju w stolicy Kataru, gdzie w drugiej rundzie miała kontuzję pachwiny. W Kaliforni zjawiła się bez treningu. – Trzy dni przed pierwszy meczem jeszcze kuśtykałam i myślałam, że z gry nic nie będzie, bo nie mogłam normalnie się ruszać i biegać – mówiła.
Pierwszy mecz z Lauryn Davis jednak wygrała, drugi z Madison Keys też, potem z Belindą Bencić, Lesją Curenko i Sabine Lisicki. Finał zaczęła znakomicie, widzowie przecierali oczy: dawna mistrzyni zamieniała niemal każdą akcję w punkt, set wygrany wysoko.
W drugim secie jeszcze prowadziła 3:1, 4:3, 5:4 – serwowała, by wygrać. Z każdą chwilą Halep odzyskiwała jednak pewność uderzeń, serwis w tym spotkaniu nie był przesadnie ważny, liczyła się taktyka, chłodna głowa i kondycja.
Więcej spokoju i pewności siebie miała Rumunka, to jej najbardziej znacząca wygrana wśród dotychczasowych tytułów, wcześniej wygrywała turnieje WTA z cyklu Premier 5 (w Dausze i Dubaju), na poziomie Premier Mandatory pucharu nie odbierała. Wygrane mecze w Indian Wells oznaczają prowadzenie Halep w bieżącym rankingu wyznaczającym uczestniczki turnieju mistrzyń w Singapurze (wyjdzie przed Serenę Williams i Marię Szarapową).