Drugie zwycięstwo Igi Świątek w turnieju mistrzyń WTA można zapamiętać na dwa sposoby. Pierwszy każe zauważyć, że wynik 6:0, 7:5 dla Polki oznacza, iż obecna wiceliderka rankingu światowego po raz 22. wygrała w tym roku set do zera, co jest niewątpliwie osiągnięciem w konkurencyjnym świecie damskiego tenisa zawodowego, tym bardziej że tyczyło gry z trzecią tenisistką świata.
Można też zauważyć, że w drugim secie zdarzył się inny mały statystyczny rekord, o którym Gauff niewątpliwie chciałaby zapomnieć: prowadząc 5:4 i 15:0 oraz serwując, Amerykanka straciła osiem kolejnych punktów, wiele po podwójnych błędach przy podaniu. Zamiast wiszącej w powietrzu ekscytacji z doprowadzenia do trzeciego seta przez Coco, widzowie ujrzeli znów zaciśniętą pięść polskiej mistrzyni i jej przyspieszony marsz po zwycięstwo, dziewiąte na dziesięć spotkań z młodą rywalką z USA.
Czytaj więcej
Iga Świątek rozpoczęła finałowy turniej mistrzyń WTA od wygranej 7:6 (7-3), 6:0 z Czeszką Marketą Vondrousovą. Następny mecz Polki w środę.
Serwisowe seryjne wpadki zdarzały się niejednej sławie (w przypadku kobiet najlepiej przywołać z kronik Marię Szarapową, ale i współcześnie Aryna Sabalenka ma w tej sprawie wiele do powiedzenia). Przyczyny tego stanu zapewne tkwią wciąż w głowie Gauff, która walczyła z tym problemem długie miesiące i wydawało się, że Brad Gilbert, dawna znakomitość trenerska, szkoleniowiec Andre Agassiego i Andy’ego Roddicka, sprawił, że podanie stało się jedną z broni tenisistki, a nie ciężarem.
Jednak nie sprawił, Gauff, nowa mistrzyni US Open, do obaw przed szybkością gry Igi dodała na Estadio Paradisus również strach przed wiatrem, wzmagającym się zwłaszcza pod koniec drugiego seta. Poprawna gra w gwałtownych podmuchach to jednak też jest umiejętność do opanowania, Iga dała sobie w tej kwestii radę. – Po prostu się do tego przystosuj – właśnie to próbowałam zrobić. Cieszę się, że udało mi się przeżyć – odrzekła dziennikarzom, gdy pytali ją o niełatwe warunki gry.