Mecz był ciekawy, bo w pierwszym półfinale spotkały się panie nie tylko wysokie i silne, ale też obie chętne do ataku, a nie skłonne do wyczekiwania na błędy rywalki za końcową linią kortu. Muchova z założenia nie była kandydatką do wygranej, w końcu stratowała w turnieju jako 43. na świecie, ale doceniano jej wszechstronność, ambicję i technikę. Po drugiej stronie stała jednak bombardierka z Białorusi, której firmowe uderzenia: serwis i forhend były tym turnieju niemal nie do odparcia.
Pierwszy set był sportowo najbardziej zajmujący, bo świetnie grająca Karolina Muchova zdołała wykorzystać rzadkie chwile słabości Sabalenki i doprowadziła do zwycięskiego tie-breaka. Zapewne pierwszym ważnym wspomnieniem tego półfinału będzie jednak dla Czeszki początek drugiego seta, gdy objęła prowadzenie 7:6, 2:0 i nagle wszystkie, nawet najgłębiej chowane marzenia stały się znacznie bliższe.
Czytaj więcej
Novak Djoković przekonuje, że Kosowo jest sercem Serbii, a Aryna Sabalenka ściera się z kolejnymi pytaniami o wojnę w Ukrainie. Roland Garros stał się turniejem politycznym. To nie igrzyska olimpijskie, organizatorzy knebla dla uczestników nie mają.
Kilka chwil później Muchova musiała je znów schować głębiej, gdy podrażniona rywalka odrobiła stratę i trzeba było wrócić do trudnej rzeczywistości na korcie centralnym Roland Garros. Walka trwała, oglądaliśmy kolejne przełamania serwisów, ale znów decydował tie-break, wygrany przez Sabalenkę.
Trzeci set wydawał się z początku zwycięską paradą Białorusinki. Sabalenka objęła prowadzenie 5:2. Wtedy jednak skromna tenisistka z Ołomuńca, przez lata grająca w cieniu innych głównie z powodu częstych kontuzji, a nie braku talentu (potwierdzała czasem spore możliwości, ale tylko w pojedynczych meczach, wygrywając w Wielkim Szlemie z Ashleigh Barty, Garbine Muguruzą, Karoliną Poliskovą, Paulą Badosą lub Marią Sakkari), wykonała zwrot kariery.