W ubiegłym roku ten turniej był dla nas apogeum euforii po fantastycznej pierwszej połowie roku Igi. Jechała do Paryża po zwycięstwach, które uczyniły z niej gwiazdę światowego sportu. Kiedy po zakończeniu w marcu kariery przez Australijkę Ashleigh Barty 20-latka z Raszyna została liderką rankingu WTA były obawy, że – biorąc pod uwagę kłopoty z opanowaniem emocji na korcie – może to być dla niej wyzwanie ponad siły.
Okazało się, że poradziła sobie z nową rolą znakomicie i zaczęła serię triumfów bezprecedensowych w kobiecym tenisie XXI wieku. Iga w tej aurze niezwyciężoności pojawiła się w Paryżu, gdzie wygrała, napotykając opór tylko w pierwszym secie meczu czwartej rundy z Chinką Qinwen Zheng.
Czytaj więcej
Gwiazdy grające na największych kortach kończyły dopiero pierwszego seta, a Magdalena Fręch wygrała już swój pierwszy mecz na tegorocznym Roland Garros. Polka pokonała rozstawioną z numerem 29 Chinkę Zhang Shuai.
Późniejsze pojedynki – z Jessiką Pegulą, Darią Kasatkiną i finał z Cori Gauff – były demonstracją mentalnej siły Polki, która wygrała paryski turniej drugi raz w sytuacji, gdy każdy wynik poza finałowym triumfem byłby porażką. Pokonała więc także presję.
Cztery gwiazdki
Dziś jest podobnie, ale tym razem Iga nie przyjechała do Francji jako władczyni absolutna, nawet na swojej ulubionej nawierzchni ziemnej. Jej akcje wciąż stoją najwyżej, jest faworytką („L’Equipe” daje jej cztery gwiazdki w pięciostopniowej skali, pięciu nie dostała żadna z tenisistek), ale trzy tegoroczne porażki z Jeleną Rybakiną i przegrana w finale w Madrycie z Aryną Sabalenką sprawiły, że pozycja Polki jako liderki rankingu pierwszy raz od roku jest zagrożona.