Przed sobotnim meczem Djokovica z Fritzem powszechne pytano, czy niespełna 21 godzin wystarczy na odbudowę sił serbskiego mistrza po epickim boju z Daniiłem Miedwiediewem.
– Cóż, nie jestem najświeższym facetem, takim jakim byłem dzień wcześniej, ale nie będę marnował cennej energii na martwienie się o swe rezerwy. Nie martwię się, ponieważ martwienie pozbawia cię energii życiowej. Miałem w życiu wiele przypadków, w których udało mi się bardzo szybko ozdrowieć. Mam nadzieję, że tak będzie ponownie – mówił Serb podczas konferencji po piątkowym spotkaniu.
Zmęczyć Novaka rzeczywiście nie jest łatwo. I potrafił ozdrowieć. To on w pierwszym secie narzucał tempo wymian, świetnie returnując pozbawiał rywala najgroźniejszej broni, jaką jest podanie Taylora. Pierwszy miał przewagę w środku seta, ale też stracił ją w kolejnym gemie, więc doszło do tie-breaka, w którym o wyniku zdecydowały dwa tyle odważne, co znakomite forhendy Serba.
Może ten mały sukces na chwilę rozbroił Novaka, gdyż początek drugiego seta przyniósł przewagę Fritza, Amerykanin prowadził 2:0, zmierzał dość pewnie do wyrównania, lecz go nie doczekał. Umiejętności i doświadczenie Djokovicia są takie, że gra po mistrzowsku właśnie wtedy, gdy tego najbardziej potrzebuje. Znów doprowadził do tie-breaka, w nim znów był pierwszy przy piłkach meczowych.
Ten fragment meczu był najpiękniejszy, obaj rzucili na szalę wszystko, co mieli – Fritz siłę i dynamikę młodości, Djoković zawziętość i precyzję jakim trudno się oprzeć. Wygrał Novak, lecz debiutant wyjedzie z Turynu bogatszy o 400 pkt rankingowych, 1 086 600 dolarów i naukę, jak grać ze starymi mistrzami w półfinałach Masters.