W 1990 roku tak młodo wygrywał w Nowym Jorku Pete Sampras (miał 19 lat i 28 dni), teraz na tenisowym tronie siadł z hukiem tylko nieco starszy młodzieniec z Hiszpanii, wychowanek akademii Juana Carlosa Ferrero w Villenie, odkryty nie tak dawno w klubie pod Murcią.
Czytaj więcej
Iga Świątek wyjeżdża z Nowego Jorku z trzecim wielkoszlemowym zwycięstwem i wiarą, że może wygrać znacznie więcej.
Opowieść o finale to przede wszystkim historia niecierpliwej gonitwy Alcaraza za zwycięstwem. Taki był zapewne plan taktyczny, by biegać często do siatki, Hiszpanowi to się podobało, więc gnał, zwykle wygrywał, szybko wywalczył przewagę gema serwisowego w pierwszym secie i ją utrzymał, wspierając się niezłym serwisem i sporą wyobraźnią w wyborze zagrań.
Nie było jednak równie łatwego ciągu dalszego. Ruud przeczekał te fajerwerki, skoro szybkość podania i szybkość nóg miał prawie tak samo dobrą jak jego nieco młodszy rywal, doczekał momentu, gdy Alcaraz nieco pogubił się w wymianach, z chłodną głową zaczął kontrować rozpędzonego Hiszpana.
Przy remisie 1-1 w setach walka nie zwolniła, obaj nadal traktowali się potężnymi uderzeniami z głębi kortu, przeplatanymi barwnymi spięciami przy siatce. Taki intensywny mecz musiał się podobać, tym bardziej, że Norweg w trudnych chwilach wcale nie wybierał nudnych rozwiązań i dostosował się do rozwichrzonego tenisa rywala.