Kyrgios przed drugim setem poczuł ból kolana i poprosił o pomoc medyczną. Kłopoty ze zdrowiem miał już wtedy, gdy wychodził na kort, ale pierwszy w karierze ćwierćfinał US Open sprawił, że walczył potem bardzo długo (mecz trwał 3 godziny i 39 minut) i nawet w ostatnim secie, który zaczął od straty gema serwisowego, miał nadzieję na sukces.
Porażka 5:7, 6:4, 5:7, 7:6 (7-3), 4:6 nie zmienia więc ocen, że Australijczyk przeżywa najlepsze miesiące kariery. Finał Wimbledonu, zwycięstwo w Waszyngtonie i ćwierćfinał w Nowym Jorku to niemało jak na kogoś, kto wcześniej nie wiedział, co to dyscyplina i poświęcenie, nie mówiąc o uprzejmości. Chwilę po meczu z Chaczanowem nie chciał jednak widzieć swej przemiany. – Ludzie nie dostrzegają tego, czy poprawiasz się, czy nie, w Wielkim Szlemie nie ma to znaczenia. Widzą tylko, że wygrywasz albo przegrywasz, nawet jeśli dzieje się to po najlepszym spotkaniu, jakie grasz w turnieju – stwierdził Australijczyk.
Czytaj więcej
Polak i grający z nim w parze Hugo Nys z Monako w ćwierćfinale US Open przegrali w Nowym Jorku z broniącymi tytułu i rozstawionymi z nr 1 Brytyjczykami Joe Salisburym i Rajeevem Ramem 4:6, 7:6 (7-3), 4:6.
Chwalił też Chaczanowa, który wszedł do półfinału z pozycji trochę zapomnianego, choć groźnego tenisisty, który jednak ostatnimi czasy wiele nie osiąga. Pamiętano, że cztery lata temu pięknie wygrał z Novakiem Djokoviciem finał turnieju z cyklu ATP Masters 1000 w paryskiej hali Bercy, znalazł się w pierwszej dziesiątce świata, ale długo tam miejsca nie zagrzał.
W chwili nowojorskiej próby Rosjanin przypomniał jednak światu, jak potężnie serwuje, że jego płasko uderzane piłki z forhendu mają niszczycielską moc, a spory wzrost wcale nie przeszkadza w sprawnym poruszaniu się po korcie. Chaczanow miał też zadziwiająco dużo spokoju w ostrych wymianach pod wysokim napięciem. Ważniejsze akcje niemal zawsze wygrywał.