Kort centralny Wimbledonu widział i oceniał wiele wspaniałych spotkań. To Djoković – Norrie zapewne nie będzie wspominane jako szczególnie ekscytujące, chociaż początek był wymarzony dla miejscowej publiczności: przybysz z dalekiej Nowej Zelandii, miłośnik cyklizmu i rugby, przez pół godziny niósł na barkach nadzieje imperium i prowadził z Novakiem po wygraniu pierwszego seta 6:2.
Trudno ocenić, czy Serba trochę usztywniły kortowe reakcje trybun, które z wielką energią oklaskiwały i okrzykiwały każdy punkt rodaka (reguła – błędów nie oklaskujemy – zaczęła być zapominana w Wimbledonie jakieś dwie dekady temu), czy te pierwsze chwile tak uskrzydliły Camerona, fakt – wygrał grając równo i pewnie z głębi kortu, także z małym dodatkiem skrótów i akcji przy siatce.
Od drugiego seta Djoković przestał wymyślać jakieś złożone akcje manewrowe, nie dał się już wpędzać w długie wymiany slajsów, poprawił serwis i krok za krokiem zbliżał się do wyrównania meczu. Cameron Norrie z pewnością ma brytyjskiego ducha walki, ani przez chwilę nie rezygnował z ataku, ale nawet bardzo zamaszysty leworęczny forhend, ani uderzany niemal bez zamachu regularny bekhend nie stanowiły już przeciwwagi dla chłodnego i skutecznego tenisa Novaka.
Czytaj więcej
Rafael Nadal jednak nie zagra w półfinale z Nickiem Kyrgiosem. Kontuzja mięśni brzucha okazała się zbyt poważna. Australijczyk zagra po raz pierwszy w finale Wielkiego Szlema.
W każdym z trzech pozostałych setów sześciokrotny mistrz szybko przełamywał serwis Brytyjczyka i potem, już bez przesadnego napięcia, robił swoje, czyli przede wszystkim dbał o własne gemy serwisowe. Jak zdarzyła się gorsza chwila rywala, to szybciej poprawiał wynik. 2:6, 6:3, 6:2, 6:4 i po półfinale.