Wydawało się, że świetnie serwujący Taylor Fritz dotrze w środę do pierwszego w życiu wielkoszlemowego półfinału. Zrobił wszystko na co go stać, byśmy w to uwierzyli. W wielkoszlemowym ćwierćfinale znalazł się także pierwszy raz, w Wimbledonie wcześniej tylko raz zaliczył trzecią rundę, więc musiał przeskoczyć siebie, by stanąć na równych prawach do boju na trawie z Nadalem. Przeskoczył i stanął.
Prowadził 6:3, 5:7, 6:3, miał też szanse w czwartym secie. Widział cierpienia Hiszpana, które czasem wymagały, czasem nie wymagały interwencji medycznych, przeważał nie tylko w serwisie, ale także – wedle ścisłych statystyk – lepiej odbierał podania Rafaela. Biegał po trawie, mimo 1,96 m wzrostu, nadzwyczaj sprawnie.
Mimo tego, doszło do piątego seta, w którym Nadal pierwszy przełamał serwis Fritza. Wtedy jeszcze nie przełamał amerykańskiego ducha Taylora. Przyszło wyrównanie, ale potem był mistrzowski tie-break do 10, w którym mistrz, choć obolały, wygrał z ambitnym młodzieńcem z Ameryki 10-4 i raz jeszcze udowodnił, jak wielką ma chęć zwyciężania. Niektórzy chyba nie wierzyli, że w środę dotrwa do końca.
Wimbledon
Mężczyźni – 1/4 finału
N. Kyrgios (Australia) – C. Garin (Chile) 6:4, 6:3, 7:6 (7-5); R. Nadal (Hiszpania, 2) – T. Fritz (USA, 11) 3:6, 7:5, 3:6, 7:5, 7:6 (10-4).
Fritz, pokolenie Huberta Hurkacza, ten sam niezły 1997 rocznik, nie musi się niczego wstydzić. Przegrał z tenisistą, który w ćwierćfinale Wielkiego Szlema grał 47. raz, który wie o tym sporcie niemal wszystko. Nie musi się też martwić: ma właśnie najlepszy rok w karierze, wygrał Indian Wells 2022, awansował do pierwszej piętnastki rankingu ATP i grał w ćwirćfinale Wimbledonu.