O pierwszym meczu Igi da się napisać tyle, że emocje wymian były mocno ograniczone przez silny wiatr, że rywalka – Jana Fett z Chorwacji – długo do tego wiatru nie potrafiła się przystosować, więc starała się tylko nie przegrać pierwszego seta do zera, co się jej nie udało.
Kort centralny w swej specyficznej brytyjskiej uprzejmości gorąco wspierał Janę, by wykrzesała z siebie nieco więcej, więc zrobiła to na początku drugiego seta, gdy objęła prowadzenie 3:1 z pomocą widocznego rozproszenia Polki. Iga wkrótce poprawiła jednak celność uderzeń i sprawy poszły torem z pierwszego seta. Pięć wygranych gemów z rzędu, wynik 6:0, 6:3 i pierwszy mecz zaliczony w stylu mistrzyni z Paryża.
Długo nie była w rytmie
Przywitanie Igi z kortem centralnym i turniejem było więc może nieco kłopotliwe, ale bez przesady. Wichry kortu centralnego sprzyjały Polce.
– No cóż, po prostu bardzo się cieszę, że udało mi się przejść pierwszą rundę, bo to trudne, zwłaszcza jeśli to również mój pierwszy mecz na trawie. Tego, co się stało po pierwszym secie, nie nazwałabym zapaścią. Po prostu trochę się zdekoncentrowałam. Nie grałam w turnieju przez trzy tygodnie, długo nie byłam w rytmie meczowym, koncentracja wróciła po paru gemach i nie czuję się jakoś bardziej niepewnie – oceniła mecz polska tenisistka.
Pytanie o zwycięską passę (teraz już 36 spotkań) musiało paść i padło. – Nie do końca czuję, że należę do tej samej grupy mistrzyń, choć teraz wyprzedziłam obie siostry Williams. Wciąż, kiedy je widzę, wydają się mi legendami. Ja nie uważam się za legendę. To Serena i Venus wyglądają na najlepsze tenisistki wszech czasów. Oczywiście, że to niesamowite, że mam tę zwycięską passę, ale to tylko pokazuje, ile pracy włożyliśmy w każdy mecz. Cieszę się, że mogę wykazać się stabilnością formy, bo to zawsze był mój cel. Staram się ją wykorzystywać w najlepszy możliwy sposób.