Po ponad trzygodzinnej batalii liderka światowego rankingu awansowała do czwartego finału z rzędu pokonując Ludmiłę Samsonową (31 WTA) 6:7 (4-7), 6:4, 7:5 i w niedzielę o godz. 13.00 zagra z Aryną Sabalenką (nr 3), która wygrała z Hiszpanką Paulą Badosą 7:6 (7-5), 6:4. To 22 z rzędu zwycięstwo Polki.

Już ćwierćfinałowy mecz z Brytyjką Emmaą Raducanu był dla Igi Świątek trudny, ale sobotnie starcie z wychowaną w Rosji, potem reprezentującą Włochy, potem znów Rosję, a dziś tylko siebie Ludmiłą Samsonową, to były emocje dawno w meczach Polki nie oglądane. Właściwie do ostatniej piłki było napięcie, Samsonowa przez cały mecz znakomicie serwowała, grała odważnie i Iga ani przez moment nie była w komfortowej sytuacji, nawet wówczas, gdy przełamywała podanie rywalki, bo zwykle już po chwili traciła tę przewagę. Zarówno mecz z Raducanu jak i przede wszystkim starcie z Samsonową pokazały, że Igę wciąż stać na wielkie rzeczy, ale to już nie jest ten tenis z głową w chmurach, który widzieliśmy w Miami. Wprost przeciwnie - trzeba mocno stać na nogach, o co zresztą na śliskim korcie w Stuttgarcie było bardzo trudno, a co wyraźnie Idze przeszkadzało. Bywała zdenerwowana, podejmowała złe decyzje, wiele piłek grała zachowawczo i to się mściło, bo Samsonowa poczuła, że może sprawić sensację.

Na szczęście w decydujących momentach trzeciego seta nerwy Igi nie zawiodły. Przy stanie 5:5 przełamała podanie rywalki, a po chwili pewnie wygrała swojego gema serwisowego i mecz. To cenne, że nawet w formie gorszej od tej z ostatnich turniejów potrafi zwyciężać w takich pojedynkach.

Świątek i Sabalenka grały ze sobą dwa razy. W lutym tego roku Polka wygrała w finale w Dausze, a Białorusinka była lepsza w ubiegłorocznym turnieju Masters w Guadalajarze.