—korespondencja z Londynu
Spotkanie Federera z Raonicem na korcie centralnym miało odświętny charakter ze względów statystycznych. Szwajcar grał 100. mecz w Wimbledonie i 50. w ćwierćfinale Wielkiego Szlema. Kanadyjczyk uroczystości nie popsuł, grał na tyle dobrze, żeby się nie wstydzić po latach, ale na tyle gorzej od jubilata, żeby nie wygrać seta.
Publiczność zapewne nie była poruszona statystyką (choć można bardzo wiele dodać np. 70 start Szwajcara w Wielkim Szlemie, 42. półfinał wielkoszlemowy, 12. półfinał w Wimbledonie), była poruszona dynamiką gry Federera, jego swobodą i skutecznością, z jaką rozbijał obronę młodszego kolegi. Przypomnijmy – w dniu finału Szwajcar będzie miał 35 lat i 342 dni, jeśli wygra, będzie najstarszym mistrzem w historii kortów w Londynie od czasu ery otwartej tenisa, czyli 1968 roku.
Wygląda na to, że w tegorocznym turnieju wszyscy grają dla Federera. Nie ma Rafaela Nadala, nie ma Andy'ego Murraya, od środy nie ma też Novaka Djokovicia. Serb po przegranym tie-breaku pierwszego seta meczu z Tomasem Berdychem poprosił o pomoc lekarską przy prawym łokciu. Długi masaż nie pomógł. Po przegraniu dwóch kolejnych gemów Djoković poddał się.
– To stara kontuzja, trwa już od półtora roku. Odzywa się niekiedy, także odezwała się już wcześniej w Londynie. Niestety dziś było najgorzej. Prawdopodobnie dlatego, że grałem też we wtorek, co mi nie pomogło. Na razie nie wiem, co będzie dalej, wiem, że nie mogę grać, więc pójdę do specjalistów, potem pomyślę, co zrobić z kalendarzem startów – mówił Novak z miną chmurną.