Sam fakt, że doszło w Parlamencie Europejskim do debaty na temat praworządności nad Wisłą, to zła informacja dla Polski. Nie mogą z niego wypłynąć żadne korzyści, ponieważ jest sygnałem, jak złą prasę ma nasz kraj i nowy polski rząd za granicą. Można i trzeba się oburzać na hipokryzję UE i zachodnich mediów, którym nie przeszkadzał sposób, w jaki faulowała opozycję za swych rządów Platforma tymczasem każde działanie PiS urasta w oczach jej przedstawicieli do niezwykłych rozmiarów. Ale ta zła prasa jest faktem, który z pewnością nie będzie polepszać np. zdolności negocjacyjnych Polski w załatwianiu konkretnych interesów.
Warto docenić, że politycy dzisiejszej opozycji nie dołączyli się do eskalacji awantury podczas strasburskiej debaty. Podjęli dla siebie trudną decyzję, ponieważ w efekcie byli nieobecni. Ale gdyby atakowali polskiego premiera na forum Parlamentu Europejskiego, zostaliby oskarżeni o załatwianie swoich interesów i osłabianie polskiej pozycji w Europie. To głównie dzięki postawie opozycji, Szydło udało się wygrać.
Tym bardziej, że wystąpienie pani premier przypominało raczej expose wygłaszane przed Sejmem. Wątpię, by dobrze dla wizerunku naszego kraju robiły opowieści o głodnych dzieciach czy emerytach, którzy nie mają pieniędzy na lekarstwa.
Ale choć chwilami nie do końca fair, retorycznie było to dobre wystąpienie. Szydło skorzystała z okazji, by przedstawić swoją narrację dotyczącą wydarzeń w Trybunale Konstytucyjnym i mediach publicznych. Krytycy rządu powiedzą, że premier mijała się z prawdą, że nie odniosła się do meritum sprawy. Ale na tym polega polityczna gra, aby sprawy niewygodne dla siebie obracać na swoją korzyść.
Szydło nie musiała jechać do Strasburga, postanowiła jednak skorzystać z tego zbiegu okoliczności, by przeprowadzić kontrofensywę i spróbować przejąć inicjatywę. Nie tłumaczyć się z działań PiS, lecz skorzystać z okazji, by przedstawić własną narrację.