60-letni miliarder Sebastian Pinera uzyskał w pierwszej turze wyborów prezydenckich (13 grudnia) o 14 proc. głosów więcej niż drugi w kolejności eksprezydent Eduardo Frei, kandydat rządzącej koalicji socjalistów i chadeków.
Przed drugą turą dystans ten skurczył się jednak do niespełna dwóch punktów procentowych i wynik niedzielnych wyborów jest niepewny. Tym bardziej że trzeci w rankingu, niezależny kandydat Marco Enriquez-Ominami, wezwał swych wyborców (dostał 20 proc. głosów), by w drugiej turze poparli Freia.
Centrolewica może stracić władzę w momencie, gdy wywodząca się z jej szeregów obecna prezydent Michelle Bachelet jest u szczytu popularności z 80-procentowym poparciem po czterech latach rządów. Nie może jednak kandydować drugi raz z rzędu, a jej koalicja nie znalazła innego równie charyzmatycznego i popularnego kandydata.
Frei przez całą kampanię nie zdołał wyprzedzić w sondażach swego rywala. Energiczny 60-latek Pinera (z wykształcenia ekonomista, absolwent Harvardu) zdołał przekonać rodaków, że pobudzi kraj uśpiony dwiema dekadami gospodarczej stabilności, wzmocni „prospołeczną gospodarkę rynkową” i stworzy nowe miejsca pracy.
Pinera, nazywany chilijskim Berlusconim, jest jednym z najbogatszych ludzi w Chile, właścicielem prywatnej stacji telewizyjnej, współwłaścicielem linii lotniczych LAN. Ma też udziały w przemyśle górniczym i sektorze zdrowotnym.