W zeszłą niedzielę mogliśmy obserwować w tej dyscyplinie starcie międzykontynentalne – Azja kontra Afryka. Do wyborów stanęli przywódcy w Sudanie i Kazachstanie, obaj rządzący już tak długo, że prawie nikt nie pamięta, kto był przed nimi.
Lepszy okazał się 74-letni Kazach Nursułtan Nazarbajew, który zdobył 97,75 proc. głosów. Sudańczyk, 71-letni, Omar Baszir ledwie 94,05 proc. (początkowo podawano, że ciut więcej - 94,50 proc.).
Nazarbajewa i Baszira jedno zdecydowanie łączy, obaj doszli do najwyższej władzy w 1989 roku i od tej pory jej nie oddają. Reszta raczej dzieli.
Nursułtan Nazarbajew, który zaczynał jako pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Kazachskiej SRR, nie ma problemów z uznaniem na świecie, spotykają się z nim przywódcy zachodni, a zachodnie koncerny chętnie robią z nim interesy. Opozycję prześladuje, ale umiarkowanie, więcej więźniów politycznych niż w Kazachstanie jest na Białorusi, kraju mniejszym i mniej ludnym.
Omar Baszir, który doszedł do władzy w wyniku zamachu stanu, to dla Zachodu postać wyjątkowo nieakceptowalna. Był pierwszym w historii urzędującym przywódcą państwa, za którym Międzynarodowy Trybunał Karny rozesłał nakaz aresztowania. Był oskarżony o ludobójstwo, zbrodnie wojenne i nawoływanie do gwałtów w Darfurze (to pierwsze oskarżenie zostało potem oddalone z powodu braku dowodów). USA uznały go za sponsora terroryzmu (zaprosił do Sudanu Osamę bin Ladena, przywódcę Al-Kaidy, a wcześniej sławnych terrorystów „Szakala" i Abu Nidala).