Serce Jedwabnego Szlaku

W Uzbekistanie i jego najsłynniejszych miastach – Bucharze, Samarkandzie czy Chiwie – do dziś można podziwiać dziedzictwo imperium Timura. Nabrzmiałe historią miasta urzekają aurą niczym z „Baśni tysiąca i jednej nocy".

Aktualizacja: 08.01.2017 06:36 Publikacja: 07.01.2017 23:01

Foto: Fotorzepa

Istnieją miejsca otoczone nimbem tajemniczości i budzące baśniowe skojarzenia, które nawet w epoce powszechnej globalizacji wciąż pasjonują dzięki swojej fascynującej historii. Podsuwają wyobraźni romantyczno-awanturnicze obrazy, przywołując w pamięci historie z „Księgi tysiąca i jednej nocy". Tak jak Uzbekistan, synteza Wschodu i Zachodu, kraj o bujnej i chwalebnej przeszłości, ziemia, przez którą wędrowali kupcy, mistycy, poszukiwacze przygód i odkrywcy. Ale przede wszystkim serce Jedwabnego Szlaku, gdzie krzyżowały się trakty handlowe.

Liczni pisarze przyczynili się do rozbudzenia romantycznego zachwytu legendarnym systemem karawanowych dróg handlowych, które od II w. p.n.e. do XVII w. łączyły chińskie imperium z Konstantynopolem i Europą. Wielki wkład w jego mit miał Marco Polo, uniwersalna ikona przygody i odkryć geograficznych, który przez sześć wieków był obiektem powszechnej fascynacji. Jego „Opisanie świata" stało się średniowiecznym bestsellerem i przez długie lata było istotnym kompendium wiedzy na temat życia w krajach azjatyckich. Dzieło to było źródłem inspiracji dla wielu późniejszych podróżników i geografów, przesiąkniętych nieodpartą ciekawością świata, gotowych na przekór niezliczonym przeszkodom i pułapkom wyruszyć poza Słupy Heraklesa na dalekie bezdroża.

Buchara, otoczona pustynią Kyzył-kum, która od wieków próbuje wedrzeć się do miasta, o zachodzie słońca rozpala się czerwienią i zachwyca kolorystyką oraz symetrycznymi wzorami milionów płytek meczetów, które pobłyskują niczym złoto. Z tarasu niedużej kawiarenki leżącej nad straganami i sklepikami z tradycyjnym uzbeckim rękodziełem nie mogę nacieszyć oczu błękitem kopuł i minaretów odcinającym się od przykurzonych glinianych murów i fasadami budowli uwieńczonych bogactwem wzorów, zadziwiającymi artyzmem mozaikami i arabeskami.

Legenda powiada, że Czyngis-chan, wódz Złotej Hordy, nigdy nie pokłonił się przed nikim i niczym, dopóki nie ujrzał w Bucharze imponującego minaretu Kalon. W marcu 1220 r. po krótkim oblężeniu zdobył cytadelę, wycinając w pień cały 30-tysięczny kontyngent. Plądrując miasto, stanął przed najwyższą wówczas budowlą w Azji Środkowej i kiedy zauroczony jej potęgą zadzierał wysoko głowę, aby zobaczyć wierzchołek 47-metrowej budowli, nakrycie głowy zsunęło mu się na ziemię, więc musiał się schylić, aby je podnieść. Mówi się, że ten ukłon powstrzymał najeźdźcę przed zburzeniem minaretu.

Timur Kulawy

Półtora wieku później Bucharę i Samarkandę zdobył Timur, zwany Kulawym lub Tamerlanem. Wojenny geniusz należał do największych wodzów w historii świata. Bezwzględny władca, szerząc śmierć i spustoszenie, na czele żądnej łupów 150-tysięcznej armii rozgromił na kazachskich stepach Mongołów i w ciągu trzech dziesięcioleci podbił Azję Środkową, Zakaukazie, Iran i Irak, zajmując ziemie aż po wybrzeże Morza Śródziemnego. Nawiązuje do tego okresu obraz Stanisława Chlebowskiego „Sułtan Bajazyt w niewoli u Tamerlana", który oglądałem kiedyś w Muzeum Narodowym w Warszawie.

„I tak długo jak Jowisz we śnie lub we własnej osobie nie przyjdzie mi powiedzieć: »zatrzymaj się, Tamerlanie!«, pozostanę zawsze postrachem świata. I komety niczym uzbrojeni legioniści będą walczyć na sklepieniu niebieskim pod moim dowództwem, aby przełamać ogniste włócznie i morzem fajerwerków świętować moje wspaniałe triumfy" – tak angielski dramaturg Christopher Marlowe namalował okrutnego koczownika Timura, przekonanego o tym, że jest narzędziem Boga do uporządkowania świata.

W 1398 r. podczas najbardziej krwawej wyprawy z masowymi rzeziami podbił on subkontynent indyjski, grabiąc doszczętnie sułtanat Delhi, skąd wraz z ogromnymi łupami sprowadził jako niewolników wykwalifikowanych rzemieślników oraz najlepszych architektów i artystów, którzy przyczynili się do upiększania stolicy jego królestwa, Samarkandy, najbardziej chwalebnego miasta na całym Jedwabnym Szlaku. Srogi wojownik był tak zafascynowany okazałością Dżama Masdżid (Meczetu Piątkowego) w Delhi, że postanowił odtworzyć to piękno w swoim mieście. Przywiózł do domu model, który pozwolił zbudować wspaniałe mauzoleum Gur-i-Amir, gdzie Tamerlan został pochowany kilka lat później. Jego spuścizna nie była tylko dziedzictwem popiołów i zrujnowanych miast. Tamerlan toczył wojny, siał śmierć i zniszczenie, ale równie skutecznie krzewił sztukę. Samarkanda w centrum potężnego mocarstwa stała się epicentrum kultury, nauki i sztuki. Uwielbiany przez Uzbeków założyciel dynastii Timurydów pozostawił następnym pokoleniom jedne z najwspanialszych dzieł architektury islamu i tonące w zieleni miasto, wyposażone w kanalizację i wodociągi.

Stworzył przede wszystkim multietniczną cywilizację, która miała zjednoczyć Azję wspólną islamską tkanką, jedynym możliwym łącznikiem niezliczonej ilości ras. W gruncie rzeczy Timur był globalizatorem: wielkim w zamysłach, bezwzględnym w działaniach, zarozumiałym w ambicjach. Nie był wyjątkiem, bo prawie dwa wieki później jego klon, Karol V, próbował dokonać tego samego, łącząc mieczem i ogniem Europę w imię wiary katolickiej.

Po sześciu stuleciach od śmierci Timura jego charyzmatyczna i kontrowersyjna postać zajmuje dziś honorowe miejsce w każdym uzbeckim mieście. Cyklopowe statuy z brązu, z dumnym spojrzeniem i atletyczną figurą, zastąpiły modnego wcześniej Lenina. Imię Timura pojawiło się w nazwach ulic, szkół i przeróżnych obiektów, wizerunkiem wojownika ozdobiono banknot 1000 sum, a on sam stał się patronem najwyższego odznaczenia państwowego.

Ktoś zapyta, skąd ta gloryfikacja. Po rozpadzie Związku Radzieckiego egzystujący w jego cieniu Uzbekistan niespodziewane odzyskał niepodległość, ale w wyniku tej transformacji utracił istotne ekonomiczne i kulturalne narzędzia. W wolnej gospodarce rynkowej gwałtownie spadła produkcja bawełny, głównego źródła dochodu. Kraj, który przez 150 lat posługiwał się językiem rosyjskim, specyficznym esperanto używanym w wielojęzycznym tyglu ZSRR, musiał dokonać trudnego przejścia na własny język. Islam, który łączył niegdyś społeczeństwo, został osierocony. Nic dziwnego, że w zdezorientowanym i zakłopotanym z braku patriotycznych wzorców kraju należało przedefiniować interes państwa i oprzeć się nie tylko na kwestiach etnicznych i religijnych. Pojawiła się potrzeba jakiegoś idola. Tak nieoczekiwanie odżył imperialny mit Timura, którego okrzyknięto ojcem wszystkich Uzbeków, kreując go na symbol tożsamości narodowej.

I chociaż ta odrodzona tożsamość w umiarkowanie muzułmańskim Uzbekistanie wciąż w jakimś stopniu odwołuje się do bratniego kraju, w którym notabene Timura ignorowano albo oczerniano, to mimo wszystko po 1991 r. w duchowych wartościach i dziedzictwie przodków zadomowiła się kultura etniczna ze światopoglądem własnej niepodległości – O'zbekchilik, która przewartościowała historię narodu.

Młode pokolenie, które przyswaja dziś w szkole historię swojego kraju, jest dumne z dziedzictwa kulturowego, jaki stanowi starożytny Jedwabny Szlak. Trudno uwierzyć, ale ich rodzicom i dziadkom ten temat był mało znany, bo uczyli się historii Związku Radzieckiego, a w niej nie było miejsca na głębsze pielęgnowanie narodowych tradycji.

Uzbekistan odkryłem równe ćwierć wieku temu, tuż po odzyskaniu przez niego niepodległości. Pamiętam, że była to swego rodzaju pielgrzymka, wprawiająca w zadumę podróż duchowa, odskocznia w odmienną kulturę i religię. A wszystko to stało się za sprawą naszego rodaka Leona Barszczewskiego, autora dużej kolekcji niepowtarzalnych fotografii środkowoazjatyckich chanatów, zwłaszcza ujęć dokumentujących odchodzący świat odległej i egzotycznej Buchary i Samarkandy, która uosabiała oazę cywilizacji i piękna na mapie barbarzyńskiego i nieznanego Wschodu. Przywoływała w moich oczach obrazy obładowanych cennymi towarami karawan przemierzających Jedwabny Szlak. Sylwetkę działającego w służbie carskiej wybitnego polskiego badacza, dla którego Samarkanda była przez 20 lat domem i bazą wypadową w głąb Azji, pokazał w niedawno wydanej książce „Utracony świat" jego prawnuk Igor Strojecki.

Skazani na globalizację

Świat bez przerwy się rewaluuje, cywilizacja technologiczna nieuchronnie dokonuje wielkich zmian. Jesteśmy skazani na dokonujący się na naszych oczach dynamiczny proces globalizacji, który wszystko ujednolica i zaciera granice. Zderzenie kultur powoduje nieunikniony proces akulturacji, bo duchowy dorobek ulega silnym wpływom i wzorcom zachowań ludzi z innego kręgu cywilizacyjnego. Z drugiej strony przyczynia się do upadku tradycyjnej obyczajowości, zrywania więzi międzyludzkich, zmiany stylu życia w szerokim znaczeniu.

Kiedy na początku lat 80., wkrótce po otwarciu Tybetu dla obcokrajowców, byłem w Lhasie, przyjeżdżały tam pojedyncze osoby. Potala, majestatyczny pałac-forteca wyrastający o świcie pośród mgieł, oraz ciche klasztory i okoliczne namioty koczowników żyły średniowieczną atmosferą. Buddyjscy pielgrzymi przybywali tam, aby oddać cześć Dalajlamie. Dziś funkcjonują tam centra handlowe, dyskoteki i burdele, które szybko sprowadzają na ziemię wyobrażenia, z którymi przyjeżdża się tutaj po lekturze książek wydanych ćwierć wieku temu. Po świeckim przywódcy Tybetańczyków nie ma śladu, władze chińskie zamieniły centrum duchowe w muzeum przeznaczone dla turystów.

Nic dziwnego, że wciąż słychać głosy sfrustrowanych osób, które odwiedzając po latach to samo miejsce, nie szczędzą słów krytyki, że „tam wszystko się zmieniło". Oczarowanie i wzruszenie wyniesione z pierwszego spotkania z nieznanym są zwykle tak silne, że na zawsze kształtują nasze opinie o danym miejscu. Nic dziwnego, że kiedy ktoś wraca, nie przeżywa już pierwotnych emocji i odnosi wrażenie, że to już nie to samo miejsce. W zakamarkach duszy pozostaje zawsze tęsknota za tym, co w wyścigu z czasem bezpowrotnie znika z horyzontu. Stąd utyskiwanie z powodu rzekomej utraty wartości. Aby uniknąć frustracji, wystrzegam się „drugiego razu", a jeśli już wracam, to staram się, by moja percepcja nie została przysłonięta przez rozpamiętywanie zakodowanego w pamięci dawnego wrażenia.

Powrót do Uzbekistanu

Mimo wszystko do Uzbekistanu wróciłem. I wcale tego nie żałuję. Samarkanda, nazywana wzniośle „perłą Azji Środkowej" lub „obliczem Ziemi", pozbyła się dziedzictwa rosyjskiej dominacji, która miejscom kultu chciała przypisać odmienną funkcję społeczną, niejednokrotnie tworząc z meczetów magazyny. Dziś miasto na nowo emanuje historią.

Należy docenić zasięg prac inżyniersko-konstrukcyjnych i konserwatorskich, związanych z umocnieniem fundamentów, łączeń, kopuł i portali, przeprowadzonych w wielu zabytkach Samarkandy, Buchary, Chiwy i Taszkientu, by ratować je przed zagładą. Podziwiam powrót do życia monumentalnych budowli, które w większości odzyskały swój pierwotny wygląd. Chociaż mam wrażenie, że niekiedy restauratorzy przesadzili z gorliwością, bo niektóre pomniki sprawiają wrażenie zbyt sterylnych, błyszcząc nijakością. Osobiście wolę zabytki nadgryzione zębem czasu, gdzie wyborniej można doświadczyć atmosfery dawnych czasów.

Oto Registan, olbrzymi plac miejski w Samarkandzie, otoczony trzema monumentalnymi medresami z XV i XVII wieku, które zachowały się do dzisiaj w niemal idealnym stanie mimo licznych trzęsień ziemi, jakie nawiedzały ten region. Niegdyś plac pełnił funkcję bazaru, na którym odbywały się parady, przyjmowano posłów i ścinano głowy skazańcom. Dzisiaj jest to reprezentacyjny salon całego Uzbekistanu. Tu znajdują się najpiękniejszy w mieście meczet Bibi Chanum (obecnie muzeum) oraz nekropolia Szach-i Zinda nazywana Aleją Mauzoleów i Gur-i Mir, czyli grobowiec Timura i jego potomków. Jak wyraziła się Linda, moja żona, która jest malarką, Registan przedstawia „żywą ilustrację orientalnej historii", godne podziwu świadectwo czasów, w których sztuka islamska osiągnęła perfekcyjną harmonię, kompozycję i piękno detali.

Słońce oświetla niekończące się mozaiki, ilustrowane wyszukanymi geometrycznymi motywami florystycznymi i pięknie stylizowanymi literami cytatów proroka. Wśród niezliczonych kolorów i nieograniczonych przestrzeni, gdzie błękit nieba zlewa się z kolorem pustynnego piasku, wzrok siłą magnesu przykuwają fascynujące odcienie niebieskiego, charakterystyczne dla mozaik Samarkandy, która ze swoimi 140 obiektami bezcennej wartości artystycznej i kulturalnej została umieszczona na liście światowego dziedzictwa UNESCO jako miejsce skrzyżowania kultur. Liczne kopuły meczetów, które w zależności od pory dnia przybierają kolor turkusowy, lapisowy czy morskiego błękitu, mogą przyprawić o zawrót głowy. W pewnym momencie majestatyczna, kunsztowna architektura, wspaniałe dzieło sztuki, staje się trudna do rozróżnienia.

Uzmysłowiłem to sobie dzięki łaskawości strażnika, który za zielony banknot pozwolił mi o wschodzie słońca wdrapać się krętymi schodami na szczyt 40-metrowego minaretu. Podziwiając artystyczną orgię przepychu średniowiecznej starówki, nie próbowałem nawet rozróżniać zabytków, bo szybko bym się zgubił w gigantycznych puzzlach tureckich łuków, perskiej majoliki i arabskich napisów. W tej niepowtarzalnej uczcie ograniczyłem się do zachwytu nad detalami i pięknem tkwiącym w szczegółach.

Samarkanda to bardziej symbol niż realne miasto, to nieokreślone źródło emocji, które wymyka się wszelkim kanonom logiki. To coś w rodzaju Atlantydy czy Eldorado, nieosiągalnego celu podróżnika. A może podróż do Samarkandy to jak zanurzenie się na skrzydłach wyobraźni w jakimś micie?

Turystyka kulturowa

Zatopione w czasach Marco Polo niewyobrażalne zabytki Samarkandy nie wystarczają do doświadczenia tak silnych emocji, jakie jest w stanie zapewnić kameralna, mająca intymny charakter Buchara, będąca dopełnieniem dla wielkiej dwójki historycznych centrów Uzbekistanu. Zwarta zabudowa świetnie zachowanej, zamieszkanej przez kilka tysięcy mieszkańców starówki Iczan Kala idealnie wtapia się w niską zabudowę zastygłego w czasie miasta. Otoczona masywnymi murami błotnymi była w VI–VII w. istotnym ośrodkiem handlu między światem Wschodu a Zachodem. Słynęła przede wszystkim z wyrobu jedwabnych i bawełnianych tkanin oraz pięknych dywanów. Właśnie pośród meczetów i minaretów w labiryncie uliczek trafiam na taką pracownię. – O, widzi pan – kobieta pokazuje mi dumnie jeden ze swoich produktów, o grubym splocie oraz wyrazistym wzorze. – Ten dywan nie ustępuje nawet niezrównanym dywanom, które tkano za czasów Timura – nie ukrywa rewerencji dla tyrana z duszą artysty, który przepędził stąd Mongołów. W odległych czasach nomadowie wyściełali takimi kobiercami swoje jurty, teraz stanowią one dzieło artystyczne.

Na bazarze zaczepiam Martę i Sławka Wójciaków, którzy z córką podróżują i opisują swoje wyprawy na stronie Zwiedzajacswiat.com. – Czy to nie fascynujące – konstatują – gdy dzieci jeżdżą na rowerach w cieniu potężnej medresy, gdy tuż za nią można zgubić się w gąszczu ciasnych uliczek. Na niezwykły wizerunek Buchary składają się takie wąskie uliczki, podniszczone, wiekowe budynki, bazary z pięknym rękodziełem i nastrojowe czajchany, gdzie na poduszkach w życzliwej atmosferze pije się herbatę z miejscowymi.

Chiwa niegdyś bogaciła się na handlu z Astrachaniem, ale leżąc w odludnym miejscu, dała się poznać z działalności rabusiów i handlarzy niewolnikami. Zagubiona wśród pustyń, nie ułatwia komunikacji, zatem i turystów jest tutaj stosunkowo mało. Nieraz myślę sobie, że gdyby to leżące w połowie Jedwabnego Szlaku muzeum pod gołym niebem, od kilkudziesięciu lat ochraniane pod skrzydłami UNESCO, znajdowało się bliżej światowych centrów turystycznych, z pewnością byłoby już zadeptane przez hordy przyjezdnych.

W Samarkandzie monumentalne arcydzieła architektury są porozrzucane na dużym obszarze dekadenckiej, postradzieckiej metropolii z dużym ruchem ulicznym, centrami handlowymi i butikami, co trochę przeszkadza w zadumie nad ich historią. Jeśli oddalić się od wypieszczonych szlaków turystycznych, łatwo się natknąć na nie zawsze zadbane i czyste miasto. Ale krytyka nie jest moją intencją, bo wystarczy spojrzeć na przykład na Warszawę w sercu Europy. Jej centrum może się poszczycić w miarę ciekawą architekturą, atrakcyjną iluminacją i uporządkowanymi skwerami, ale już Ochota czy Żoliborz przypominają Koluszki lub Iławę. To nie wszystko, bo wystarczy na tymże Żoliborzu zejść z większej ulicy, aby zagłębić się w niezbyt reprezentacyjną atmosferę peerelowskiej prowincji.

Aliszer Ikramow, sekretarz generalny Krajowej Komisji Uzbekistanu ds. UNESCO, mówi o ogromnym, niewykorzystanym potencjale i nie skrywa entuzjazmu, opowiadając o mecenacie oenzetowskiej organizacji nad zabytkowym zespołem w Bucharze i Szachrisabz, nad Samarkandą, starówką Iczan Kala w Chiwie oraz w zachodnim Tienszanie. I nie zapominajmy o monumentalnej skali Jedwabnego Szlaku – uzupełnia – liczącego w linii prostej 8 tys. kilometrów, ale wraz z odnogami osiągającego długość ponad cztery razy większą. Ta transportowo-komunikacyjna sieć to był nie tylko handel, ale i przepływ idei, wierzeń i innowacji technologicznych.

To automatycznie przekłada się na zwiększenie zainteresowania Uzbekistanem, a już szczególnie egzotyczną dla ludzi z Zachodu turystyką kulturową, która według wszelkich prognoz wyrasta dzisiaj na światowy fenomen. Ludzie chcą bliższego kontaktu z lokalną społecznością, z szeroko rozumianą kulturą, pragną uczestniczyć w festiwalach folklorystycznych, spróbować kuchni regionalnej.

A tu mamy wszystko: unikatowe, nabrzmiałe historią miasta, nazywane ósmym cudem świata, urzekającą orientalną aurę niczym z „Baśni tysiąca i jednej nocy". Liczą się także kulinaria, czyli szaszłyk z baraniny, pieczona jagnięcina i świeżo upieczony chleb naan, z którym nasze rodzime pieczywo nie może się równać. Miałem okazję mieszkać w dawnej medresie, gdzie niegdyś jej słuchacze nie tylko poznawali tajniki religii proroka Mahometa, ale także studiowali matematykę, astronomię, geografię czy medycynę. Poznany tam włoski przemysłowiec stwierdził, że taki guesthouse to czysta perła hotelarska, gotowa przyciągnąć uwagę klientów znudzonych banalnym standardem wszelkich Marriottów. Osobny rozdział stanowi niebywała gościnność Uzbeków. To wszystko jest w stanie zrekompensować drobne „luki", nieistniejącą, nieraz wyidealizowaną scenerię, niedostatki infrastruktury turystycznej czy niezbyt higieniczne toalety.

Ambasador Uzbekistanu w Warszawie Bachrom Babajew już zaproponował Polsce ułatwioną procedurę wizową. – Chcę zauważyć, że jednym z wyzwań naszego nowego prezydenta Szawkata Mirziejewa jest zapewnienie przyspieszonego rozwoju branży turystycznej na najbliższe cztery lata – powiedział. Rzeczywiście, Mirziejew podpisał już dokument mający na celu określenie priorytetów polityki państwa w tej dziedzinie i liberalizację absurdalnych przepisów ustanowionych przez rządzącego autorytarnie 25 lat Karimowa. To z pewnością powinno poprawić nadszarpniętą międzynarodową reputację Uzbekistanu, przywoływanego często w kontekście przypadków pogwałcenia praw człowieka.

Farruch Rizajew, dyrektor Krajowego Towarzystwa Uzbektourism, nie kryje optymizmu: – Nasz rząd będzie wspierać przywracanie świetności zabytków oraz dowartościowanie ogromnego, wciąż jeszcze niewykorzystanego potencjału. Przewiduje tworzenie turystycznej marki narodowej, wspartej działaniami dyplomatycznymi, kulturalnymi i innymi, które przyciągną uwagę światowych mediów oraz będą wpływać na pozytywny wizerunek Uzbekistanu w międzynarodowym środowisku turystycznym.

Autor jest twórcą projektu Nowy Jedwabny Szlak 2017 (www.silkroad-2017.com)

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 783
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 782
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 779
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 778
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 777