Na skoczni mamuciej w Vikersund można bezpiecznie wylądować za 250. metrem zeskoku (nieoficjalny rekord świata Krafta to 253,5 m), ale do tegorocznego zwycięstwa Lindvika wystarczyły cztery piękne, równe loty między 224 i 233 metrem.
Walka o tytuł była dość zacięta, gonili Norwega Kraft i rewelacyjna słoweńska czwórka: bracia Prevcowie, Timi Zajc i Anze Lanisek, w tej gonitwie najbliżej mistrza był Zajc, dołożył do srebra rekord życiowy – 243,5 m, będący także rekordem zawodów na Vikersundbakken. W kwestii kandydatów do złota drużynowego wątpliwości nie ma – Słoweńcy zrobili znakomite wrażenie, zajęli 2., 4., 5. i 6. miejsce.
Obrońca tytułu Niemiec Karl Geiger już pierwszego dnia miał za duże straty, by walczyć ponownie o medal. Wicelider PŚ zakończył rywalizację na 8. miejscu. Lider PŚ Japończyk Ryoyu Kobayashi był w jeszcze głębszym cieniu – zajął 13. pozycję. Norweg Robert Johansson, który po pierwszym dniu był szósty, w sobotę nie pojawił się na skoczni.
Polacy nie byli znaczącymi uczestnikami rywalizacji. W czwórce wyłonionej przez trenerów po treningach nie znaleźli się Dawid Kubacki i Andrzej Stękała. W piątek, podczas pierwszego dnia konkursu, najdalej skakał Jakub Wolny, był 12. (najlepsza próba 219 m). Piotr Żyła zajmował 19. miejsce, Kamil Stoch 21, Paweł Wąsek 29., co oznaczało tylko tyle, że wszyscy pojawili się w finale.
Drugi dzień przyniósł niewielką poprawę w wykonaniu Wolnego, Żyły i Wąska, ale nie tak dużą, by mówić o przełomie. Najdalej poleciał w trzeciej serii Piotr Żyła – 225 m, potem Kamil Stoch – 223,5, ale w czwartej serii wróciły stare demony mistrza olimpijskiego i lot się nie udał. Być może najlepszym wspomnieniem Pawła Wąska z Vikersund będzie rekord życiowy długości lotu z czwartku – 210,5 m.