Shiffrin odniosła w ciągu ostatnich jedenastu lat 73 zwycięstwa w zawodach Pucharu Świata. Więcej wśród kobiet uzbierała tylko jej rodaczka Lindsey Vonn (82) i wśród mężczyzn Szwed Ingemar Stenmark (86).
Zdobyła trzy medale olimpijskie: złoto w slalomie (2014) i slalomie gigancie (2018) oraz srebro za kombinację (2018). Teraz niektórzy wróżyli jej nawet walkę o pięć krążków, choć w supergigancie i zjeździe zwyciężała rzadko. Jest największą amerykańską gwiazdą zimy, nieprzypadkowo dała twarz olimpijskiej kampanii NBC. Dziś grozi jej powrót do domu bez medalu.
Nie ukończyła dwóch pierwszych startów (slalom gigant i slalom), spędziła na trasie tylko 16 sekund. Kiedy zawiodła podczas tej drugiej konkurencji – kiedyś przez kilka sezonów była w niej niepokonana – długo siedziała na śniegu z głową w dłoniach, a NBC pokazywała jej dramat zamiast przejazdu kolejnych zawodniczek.
Wcześniej nie ukończyła tylko 14 z 229 przejazdów. Padła ofiarą typowej olimpijskiej przypadłości – połączenia presji, oczekiwań oraz pecha. Od lat szuka złotego środka na stres i osiągnięcie strefy komfortu podczas najważniejszych startów. Próbowała muzyki relaksacyjnej, wizualizacji, medytacji. Nawet najlepsze techniki czasem jednak zawodzą. To jej pierwszy taki kryzys w karierze.
Podzieliła los Simone Biles. Gimnastyczka pół roku wcześniej wycofała się z rywalizacji drużynowej podczas igrzysk w Tokio, choć miała przywieźć do domu worek medali. Zdobyła dwa, srebrny i brązowy. Kiedy NBC pokazywała przybitą Shiffrin, Biles wstawiła na Twitterze trzy serduszka, dopisując jej imię.