Pekin wygląda jak strefa wojenna. Wszędzie zasieki, kontrole i funkcjonariusze pilnujący wejść do tzw. zamkniętej pętli, czyli bardziej restrykcyjnej wersji tokijskiej bańki, która miała uchronić uczestników ubiegłorocznych letnich igrzysk przed zakażeniem, ale okazała się dziurawa.
Chińczycy do kwestii bezpieczeństwa podchodzą bardzo poważnie, co można zauważyć już na lotnisku, gdzie w wydzielonej części terminalu dziennikarzy, sportowców i oficjeli (kibice z zagranicy przyjechać nie mogą) witają medycy w białych kombinezonach, przeprowadzający testy na covid. Do wybranych przez organizatorów i ogrodzonych hoteli wiozą ich autobusy eskortowane przez policję. Przemieszczać się między obiektami można jedynie wyznaczonymi środkami transportu.
Od jesieni wiadomo było, że do Pekinu dotrzeć będzie można wyłącznie lotem bezpośrednim, a przepustką do wjazdu będzie paszport covidowy i dwa negatywne wyniki testu, dla ozdrowieńców dodatkowo certyfikat potwierdzający przebycie choroby. Alternatywa dla przeciwników szczepień to 21-dniowa kwarantanna. Każdy musi składać zdrowotne raporty za pomocą mobilnej aplikacji.
To wszystko może jednak nie wystarczyć. Niepokój budzą ostatnie dane. „New York Times" pisze, że od środy zamkniętych w domach na kwarantannie było ponad 20 mln ludzi w co najmniej pięciu chińskich miastach. Urzędników martwi zwłaszcza wybuch epidemii w Tianjin – mieście portowym położonym ledwie sto kilometrów od Pekinu. Zarządzono tam drugą turę masowych testów, które objęły 14 mln mieszkańców.
Eksperci twierdzą, że gospodarzom trudno będzie zapobiec rozprzestrzenianiu się omikronu także w zamkniętej pętli, ale fakt, że zimowe igrzyska są dużo mniejszym wydarzeniem niż letnie, oraz wprowadzenie surowego reżimu powinny sprawić, że impreza przebiegnie zgodnie z planem.