Życie w rynnie

Ósme miejsce Eweliny Staszulonek to prezent na 25. urodziny. Jeszcze lepiej ma być w Soczi

Publikacja: 17.02.2010 23:10

Życie w rynnie

Foto: ROL

W Whistler Sliding Centre Polka poprawiała się ze ślizgu na ślizg. W ostatnim długo prowadziła, ostatecznie była czwarta. Na medal nie miała szans, ale ósme miejsce to jej życiowy sukces.

Staszulonek – podobnie jak jej koleżanka z pokoju w wiosce olimpijskiej alpejka Agnieszka Gąsienica-Daniel – mówi, że na medale ma jeszcze czas i na kolejnych igrzyskach w Soczi, jeśli tylko zdrowie pozwoli, dobierze się do skóry tym, które teraz wygrywają.

Złota medalistka, Niemka Tatjana Heufner, była najlepsza w trzech przejazdach. Tylko w pierwszym pozwoliła się wyprzedzić Austriaczce Ninie Reithmayer i swojej rodaczce Natalie Geisenberger. Staszulonek dwa razy była dziesiąta, następnie szósta i czwarta. A być może byłaby jeszcze wyżej, gdyby nie skrócony tor.

[wyimek]Fatalny wypadek mógł zmienić jej życie. Powrót na tor to prawie cud[/wyimek]

Po tragicznym wypadku gruzińskiego saneczkarza organizatorzy nagle postanowili zadbać o bezpieczeństwo zawodników, o którym nie pamiętali wcześniej. – Teraz to jest tor dla juniorek, a nie dla najlepszych na świecie, walczących w dodatku o medale igrzysk olimpijskich – mówiła zdenerwowana Staszulonek.

[srodtytul]Niemcy pomogli[/srodtytul]

Polka przegrała rywalizację olimpijską z trzema Niemkami, Austriaczką, dwoma Rosjankami i ze Szwajcarką. Za nią były świetne zawodniczki, m.in. mistrzyni świata z ubiegłego roku Amerykanka Erin Hamlin, która zajęła dopiero 16. miejsce.

A przecież niewiele brakowało, by Eweliny zabrakło na tych igrzyskach. Fatalny wypadek (23 października 2007 r. na olimpijskim torze w Cesanie we Włoszech) mógł zmienić jej życie i na zawsze przekreślić dobrze zapowiadającą się karierę. Przy szybkości 120 km/godz. uderzyła w nakrywki toru i doznała otwartego złamania dwóch kości podudzia lewej nogi, co groziło amputacją.

Gdyby nie szybka pomoc Jochena Wagnera, głównego lekarza Niemieckiego Związku Saneczkarskiego, który zaopiekował się nią już na torze, zaraz po wypadku, nikt nie wie, co byłoby dalej. Wagner na wniosek Polskiego Związku Sportów Saneczkarskich dostał później nagrodę Fair Play, a Staszulonek przeszła dwie operacje w Niemczech. Ma w nodze sześć śrub, które zostaną usunięte po igrzyskach, ale jeszcze nie wie, kto za ten zabieg zapłaci.

Za ten w Monachium, kosztujący 12 tysięcy euro, połowę zapłacili Niemcy, którzy traktują ją jak swoją. Trener niemieckiej kadry pomaga Markowi Skowrońskiemu, trenerowi naszej kadry – doradzi, podzieli się swoją wiedzą. Wszyscy zgodnie twierdzą, że powrót Staszulonek na tor po wypadku to cud.

Ale ślady saneczkowej katastrofy są. Noga jest krótsza o kilka centymetrów i konieczny jest specjalny but z wkładką, który wyrównuje ten uszczerbek. Ból niestety też daje znać o sobie, ale do tego Ewelina zdążyła się już przyzwyczaić. Pytana, czy wypadek nie odcisnął śladu w jej psychice, zaprzecza.

[srodtytul]20 euro za przejazd[/srodtytul]

Na razie jej życie to lodowa rynna, w której się uczy, jak wykorzystać prawa fizyki, by możliwie najszybciej znaleźć się na dole. Robi to w Niemczech, na jednym z najsłynniejszych torów, w Koenigsee. Spędza tam od tygodnia do dwóch tygodni w miesiącu. Za każdy przejazd płaci 20 euro, ale wie, że to się opłaca, bo codziennie ściga się z najlepszymi.

Niemcy ją bardzo cenią i twierdzą, że przed nią wielka przyszłość. Na treningach nie odstaje od najlepszych. Gdyby nie kontuzja, być może już w Vancouver stałaby na podium.

Ewelina Staszulonek urodziła się w Jarosławiu, w zawodach Pucharu Świata debiutowała 26 stycznia 2003 r. Cztery lata temu, w pierwszym olimpijskim występie, była 15. Po kontuzji wróciła do rywalizacji w PŚ na inaugurację sezonu 2008/ 2009. Zakończyła ją na dziewiątym miejscu w klasyfikacji generalnej.

Dwukrotnie piąta w zawodach Pucharu Świata (Turyn 2006 i Altenberg 2007), w tegorocznych mistrzostwach Europy w łotewskiej Siguldzie była bliska historycznego sukcesu. Na półmetku zajmowała czwarte miejsce i wydawało się, że medal jest na wyciągnięcie ręki. Znacznie słabszy drugi ślizg sprawił jednak, że zakończyła mistrzostwa dopiero 14.

[srodtytul]Małe wielkie rzeczy[/srodtytul]

– Ewelina nie skorzystała z prezentu, zaprzepaściła wielką szansę – mówił wtedy jej trener Marek Skowroński, który święcie wierzy, że dzień wielkiego szczęścia jednak nadejdzie. Twierdził nawet, że może będziemy się cieszyć już w Whistler, ale teraz wiemy, że na sukces trzeba jeszcze poczekać.

Staszulonek nie skarży się wprawdzie na operowaną nogę, ale jeszcze nie tak dawno ból był silny, szczególnie po biegach i siłowni. Rentgen i rezonans magnetyczny wykazały, że za ból odpowiedzialny jest kawałek mięśnia przyczepiony do jednej ze śrub. Problem został rozwiązany, przygotowano dla niej specjalne ochraniacze, ale nie zmienia to faktu, że śruby trzeba z nogi możliwie szybko usunąć.

Ci, którzy ją dobrze znają, mówią, że jest wesoła, zawsze uśmiechnięta i skora do żartów, ale do celu dąży z powagą i podziwu godną konsekwencją, bo wie, że w sporcie, w którym o zwycięstwie lub przegranej decydują ułamki sekund, małe rzeczy stają się wielkimi.

[srodtytul]Tylko szum[/srodtytul]

O tym, jak musi pojechać na igrzyskach, wiedziała od dawna. Uczyła się na pamięć geometrii toru, wbijała do głowy charakterystykę zakrętów. Szczególnie niebezpieczny był ten z nr. 11. Nie ukrywa, że lubi takie wyzwania, tory szybkie i wymagające.

Nie jest najpotężniejsza w tym towarzystwie, więc zgodnie z regulaminem dociąża się ołowiem. Jest wtedy cięższa o 7 kg, a sanki ważą 24 kg. Gdy pędzi w dół lodowej rynny, słychać tylko szum, bo tory są coraz szybsze i niestety niektóre zbyt niebezpieczne.

Kiedy walczyła z czasem, w Whistler był jeszcze wtorek, ale w Polsce już środa, kilkanaście minut po północy. 17 lutego to dzień jej urodzin. – Jestem bardzo szczęśliwa z prezentu, jaki sama sobie sprawiłam. Jako dziecko wymarzyłam sobie udział w igrzyskach. Kto wie, może kiedyś stanę na olimpijskim podium?

Jedno jest pewne: do Mroczkowic położonych koło Świeradowa-Zdroju, gdzie mieszka, wróci z Vancouver spełniona. A tam będzie na nią czekał ukochany kot Franek.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora

[mail=j.pindera@rp.pl]j.pindera@rp.pl[/mail]

W Whistler Sliding Centre Polka poprawiała się ze ślizgu na ślizg. W ostatnim długo prowadziła, ostatecznie była czwarta. Na medal nie miała szans, ale ósme miejsce to jej życiowy sukces.

Staszulonek – podobnie jak jej koleżanka z pokoju w wiosce olimpijskiej alpejka Agnieszka Gąsienica-Daniel – mówi, że na medale ma jeszcze czas i na kolejnych igrzyskach w Soczi, jeśli tylko zdrowie pozwoli, dobierze się do skóry tym, które teraz wygrywają.

Pozostało 93% artykułu
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Sport
Paryż 2024. Agenci czy bezdomni? Rosjanie toczą olimpijską wojnę domową