Faktycznie, drużyna w składzie: Bergomi, Costacurta, Mauro, Tardelli, Causio, Boban, Casiraghi, Vialli, Rossi, Altafini i Crespo, musi budzić szacunek i Lippi takich asów nie ma.

Po raz pierwszy w historii włoskiej reprezentacji brakuje idola, któremu fani mogliby bić pokłony. Kiedy jednak przyszło co do czego, aż 22 miliony Włochów (niemal 70 procent telewidzów) obejrzało mecz z Paragwajem, a gdy De Rossi wyrównał, kibice dęli z balkonów w trąby. 28 tysięcy przyszło na rzymski Piazza di Siena, żeby wspólnie skonsumować emocje przed telebimem.

Włoską piłkę nożną znakomicie podsumował Massimo Gramelli w "La Stampa": "Nasza tradycyjna potrawa futbolowa to mieszanka zaledwie dwóch składników: ostrożności i sprytu. Defensywa to również nasz sposób na życie. Niech inni obmyślają wielkie, twórcze scenariusze. My potrafimy je tylko obracać wniwecz. Gdy zmusić Włocha do rozdawania kart, to albo oszuka, albo się zdenerwuje, albo wszystko popsuje. Ale gdy nie musi prowadzić gry, z kart, które mu dadzą do ręki, potrafi wyczarować cuda". Niestety, w meczu z Paragwajem to Włochom przyszło prowadzić grę i dlatego pokpili sprawę. Ale to wszystko ma się zmienić, gdy Italii przyjdzie się zmierzyć z artystami futbolu.

Włosi są święcie przekonani, że sposób kopania piłki wyraża ducha narodu. Napisali o tym kilka rozprawek filozoficznych (m.in. Gianluca Vialli). Dlatego za sprawą drużyny Lippiego legł w gruzach Włochów obraz własny jako narodu poetów, artystów i nieustraszonych żeglarzy. Dziś są przede wszystkim narodem złośliwych kibiców. Karierę robi anons, który ktoś właśnie wrzucił do Internetu: "Pilnie poszukuję napastnika – M. Lippi".

[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/06/15/piotr-kowalczuk-nie-ma-komu-bic-poklonow/]Skomentuj[/link][/ramka]