Bez Jerzego Janowicza zdrowego i w dobrej formie tenisowa reprezentacja Polski jest drużyną jakich wiele i Grupa Światowa to dla niej bardzo wysokie progi. Taka sytuacja nie jest niczym niezwykłym, jeden as to wystarczający atut nie tylko, by skutecznie grać, lecz nawet wygrywać Puchar Davisa. Broniąca tytułu Wielka Brytania bez Andy Murraya jest zespołem tej samej klasy, co Polska bez Janowicza.

Kontuzjowanemu sportowcowi trzeba współczuć i życzyć zdrowia, ale najważniejsze jest to, by on sam zrozumiał, że znalazł się w punkcie zwrotnym swojej kariery. A Janowicz tego chyba nie rozumie, taki jest wniosek z rozmów ze wszystkimi ludźmi, którzy starają się mu pomóc - od lekarzy i fizjoterapeutów, po trenerów. Brakuje konsekwencji w leczeniu, pojawiają się wciąż nowe pomysły i nadzieje, że problem zniknie po jednym dotknięciu czarodzieja. Jeśli najbardziej utalentowany polski tenisista ostatnich lat wyzdrowieje, ale nie zmieni swego podejścia do treningu, to kolejne kontuzje są niemal pewne i mogą położyć definitywne kres karierze Janowicza, gdyż jest on fizycznie nieprzygotowany do ciężkiej pracy i, co najważniejsze, specjalnie za nią nie tęskni.

Młodzieniec z Łodzi - co widzą wszyscy - żyje w swoim świecie, najważniejsze dla niego wydają się być gry komputerowe, od których nie może się oderwać. Stan podobno jest tak poważny, że wymaga leczenia u specjalisty od uzależnień, w przeciwnym wypadku być może zyskamy wybitnego fachowca od gry Counter-Strike, lecz stracimy tenisistę. A najwięcej straci sam Janowicz, półfinalista Wimbledonu, niegdyś czternasty gracz rankingu ATP, a dziś tenisista-zombi.

Mecz w Trójmieście był i tak bardziej emocjonujący niż można było się spodziewać jeszcze tydzień temu, gdy realna wydawała się groźba, że nie zagra ani Janowicz, ani Michał Przysiężny. Ten ostatni w niedzielę postawił się ostro Leonardo Mayerowi (41 ATP), była ogromna szansa, by prowadził 2:0 w setach, w piątek Hubert Hurkacz z tym samym rywalem pokazał, że już wkrótce może wydostać się z trzeciej tenisowej ligi i zacząć poważną grę. Debel Marcin Matkowski - Łukasz Kubot to klasa światowa, oni nie zawodzą i trzeba mieć nadzieję, że nie zawiodą też podczas igrzysk w Rio, gdzie obok Agnieszki Radwańskiej, która obchodziła wczoraj 27 urodziny, powinni być naszą poważną szansą na medal. 

Argentyńscy dziennikarze, których do Gdańska przyjechało kilkunastu (jak im nie zazdrościć?) wrócą do domu z podwójną satysfakcją. Ich drużyna wygrała i - jak podkreślało kilku z nich - zobaczyli piękny kraj i miasto, gdzie komunizm obalił legendarny Lech Wałęsa.