Apoloniusz Tajner: Głowa musi odetchnąć

Prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner o odbudowie formy po kryzysie i nadziejach na udany powrót Kamila Stocha.

Publikacja: 04.01.2022 19:12

Apoloniusz Tajner: Głowa musi odetchnąć

Foto: EAST NEWS, Damian Klamka Damian Klamka

To prawda, że mała skocznia naprawia duże błędy, a duża skocznia małe?

Można tak powiedzieć. Posłużę się przykładem Adama Małysza z wczesnych lat kariery. Zimą 1996/1997 roku miał już trzy zwycięstwa w Pucharze Świata i był kilka razy na podium, wygrał m.in. próbę przedolimpijską, ale potem nastąpiło załamanie i pamiętam, że Adam wyłączył się ze szkolenia centralnego. Pełniłem wówczas funkcję wiceprezesa PZN, więc poprosił mnie o trening ze szkoleniowcem klubowym. Wrócił z nim wtedy na 15-metrową skocznię w Wiśle. Dwa dni chodziłem tam i patrzyłem, jak zwycięzca w PŚ skacze na tak małym obiekcie. Taka maleńka skocznia wyczyściła błędy, Adam wrócił do dobrego skakania, tylko trener Pavel Mikeska miał pewne pretensje, że ta akcja było zrobiona trochę za jego plecami. Ale pomogła.

Czytaj więcej

Kamil Stoch wycofany z Turnieju Czterech Skoczni

Czyli to żadna nowość, tylko wypróbowana metoda szkoleniowa?

Pamiętam, gdy zimą 1987 roku był taki moment nawet w karierze Piotra Fijasa, że słabo skakał i również został skreślony ze startów. Trenerem kadry był wtedy Tadeusz Kołder. Fijas z Tadeuszem Pawlusiakiem pojechali więc do Zakopanego, trenowali spokojnie tydzień na Wielkiej Krokwi, by trzy tygodnie później zjawić się na lotach w Planicy i tam, w połowie marca 1987 roku, Fijas ustanowił znany rekord świata długości lotu – 194 metry. Czyli przerwa i duża Krokiew, ale mniejsza od Letalnicy, też pomogła.

Adam Małysz miał nawet kilka takich epizodów, że wracał na „kopyto w Ramsau", gdy pan go trenował...

Najbardziej pouczająca była historia z 2003 roku, gdy wycofaliśmy Adama z Pucharu Świata, ponieważ był wyczerpany. W grudniu jeszcze wszystko wygrywał, ale na Turnieju Czterech Skoczni było z nim coraz słabiej. W połowie stycznia podczas weekendu w Libercu przyplątał się katar, przeziębienie i bóle głowy. Wycofaliśmy go na miesiąc, wrócił w ostatniej chwili, by zdobyć dwa tytuły mistrza świata w Lahti. Dobrze pamiętam, że po drodze na tamte mistrzostwa pojechaliśmy jeszcze na cztery dni do Ramsau. Po pięciu jednostkach treningowych, podczas których Adam skakał po sześć razy, czyli oddał 30 skoków, jeszcze było mu mało. Po południu ostatniego dnia, gdy w zasadzie zakończyliśmy pracę, w czasie obiadu poprosił mnie o dodatkowy trening, bo czuł, że tego potrzebuje. Poszliśmy tylko we dwóch na skocznię i wtedy właśnie wszystko ponownie zaskoczyło. Można powiedzieć, że do obiadu było tak, że myśleliśmy, iż w Lahti uda się zdobyć brązowy medal w jednym z konkursów, a po obiedzie i dodatkowym treningu było widać, że Małysz jedzie do Lahti po dwa medale, choć może nie wierzyliśmy, że po dwa złote.

Czytaj więcej

Adam Małysz: Byłem za tym, by Kamil przerwał starty

Czy wiadomo, ile czasu trzeba na takie odrodzenie?

Wtedy, przed Lahti, wszystko trwało około 30 dni. To dość typowy okres. Simon Ammann w 2002 roku miał głośny upadek w Willingen dokładnie 30 dni przed pierwszym startem na igrzyskach w Salt Lake City. Tydzień był w szpitalu, bo był poobijany, ale nic poważnego mu się nie stało. Drugi tydzień poświęcił na lekki trening, potem pojawił się znów na skoczni i Szwajcarzy powiedzieli: dobrze, zabierzemy go na igrzyska, ale bez nadziei na wielki wynik. W Salt Lake City zwracał uwagę już podczas oficjalnych treningów, dzień przed konkursem na skoczni normalnej skakał na poziomie 5–6 miejsca, medali nie było jeszcze widać. Następnego dnia był już nie do pokonania. Pierwsze złoto, drugie i tak zostało, z różnymi wahaniami, przez lata.

Jaka jest zatem ogólna recepta na nagłe załamanie formy?

Jeśli jest to skoczek klasy Kamila Stocha, taki, który wcześniej trzy razy wygrywał Turniej Czterech Skoczni, w tym roku już stał na podium PŚ i wygrywał kwalifikacje, czyli miał przebłyski formy, to przede wszystkim nie ma sensu brnąć w kolejne zawody, bo konkurencja jest ostra, rozbiegi niskie, emocje wysokie i wtedy naprawdę trudno zdefiniować, co nie działa. Czasem po prostu przychodzi ogólne zmęczenie, naturalny dołek, jaki miewa każdy człowiek, nie tylko sportowiec.

Mamy już decyzję o wycofaniu, co dalej?

Najpierw trzeba skoczka zresetować, wybić z rytmu startowego, który mu w tym okresie nie służy i nie pomaga wykryć przyczyn słabości, bo na ogół jest to zbieg wielu różnych okoliczności. Zawsze zatem zaczyna się od odpoczynku. W 2003 roku w Ramsau, mając miesiąc do mistrzostw świata, zdecydowaliśmy, by Adam całkowicie zawiesił narty na kołku aż na 10 dni. Najpierw był więc tylko trening podtrzymujący formę, lekkie obciążenia, truchty, gimnastyka, utrzymywanie odpowiedniej masy ciała, niemal odpoczynek, a nie próba szukania jakichś rezerw w motoryce. Przede wszystkim miała oddychać psychika. Środowisko domowe, rodzina, przyjaciele to dają.

Dlaczego nie poprawia się motoryki skoków?

Z tym treningiem wiele się nie zrobi, na to jest czas znacznie wcześniej. Gdyby braki dotyczyły samego przygotowania fizycznego, to nawet miesiąc nic by już nie dał. Zresztą testy Kamila Stocha wykazują, że nie jest to konieczne. Natomiast jeżeli problemy są w sferze mentalnej lub z techniką, to akurat to można dość szybko poprawić. Martin Schmitt, kiedy rywalizował z Adamem Małyszem, chyba ze cztery razy za radą trenera Reinharda Hessa opuszczał Puchar Świata. Jechali na tydzień do Lillehammer. Niemiec wracał i znów wygrywał. U niego działało to dość szybko. Można mnożyć takie przykłady. Wszyscy czołowi skoczkowie świata mieli okresy słabości, z których w większości wychodzili. Ponieważ do pierwszego startu olimpijskiego, 6 lutego, mamy 32 dni, to wciąż jest odpowiedni czas, żeby taka reakcja nastąpiła u Kamila.

Co jeszcze można zrobić w przerwie? Popracować nad udoskonaleniem sprzętu?

Sprzęt jest już właściwie dopasowany. Jak mówiłem, Kamilowi trzeba wybicia z obecnego rytmu, solidnego odpoczynku i wydzielonego programu działania, tylko dla niego. Każdy dzień przed igrzyskami musi być dokładnie zaplanowany. Na tym też można zyskać, bo Kamil nie musi być już w ścisłym trybie pucharowym. Może oczywiście wystartować w Zakopanem i sprawdzić, na jakim jest etapie, zobaczyć, czy droga, jaką wybrał, jest dobra. Nie musi już wracać do Pucharu Świata. Można precyzyjnie zaplanować warianty – co robić, gdy w Zakopanem osiągnie się zaplanowane cele, i co, jeśli jeszcze nie. Krótko mówiąc, należy działać elastycznie, także według odczuć samego Kamila, który jest bardzo świadomym, dojrzałym sportowcem.

A czy silnym ograniczeniem nie staje się wiek Stocha?

W każdym wieku, jeżeli masz dobrze przepracowany sezon przygotowawczy, bez dziur i kontuzji, to chwilowa przerwa w startach jest najlepszą drogą w kierunku odzyskania świeżości i formy.

Nie sądzi pan, że za plecami Kamila jest jeszcze paru skoczków, którym przerwa także by coś dała?

W podobnej sytuacji jest jeszcze Dawid Kubacki. W Bischofshofen jest długi, płaski rozbieg. Jeśli ktoś nie jest w dobrej, pełnej formie, to na ogół popełnia błędy i sypie się właśnie tam. Jeszcze zobaczymy, czy podobnego manewru nie będziemy podejmować także wobec Dawida. To jednak kwestia następnych dni, bo Kubacki jeszcze wierzy, że jak forma pojawi się w zawodach, to już tak zostanie, a po treningu może niekoniecznie.

Pozostali poprawią się metodą startową?

Wydaje mi się, że ogólny poziom grupy zaczyna wreszcie powoli rosnąć. Pozostała czwórka, poza Kamilem i Dawidem, jest na dobrej drodze. Jestem w tej kwestii dobrej myśli. Piotrek Żyła zaczyna dobijać do pierwszej dziesiątki, trójka Andrzej Stękała, Jakub Wolny i Paweł Wąsek zbliża się do poziomu pierwszej trzydziestki PŚ, czasem w niej się zjawia. Nie jest im łatwo, bo Ryoyu Kobayashi powoduje, że rozbiegi w konkursach są obniżane, prędkości najazdowe małe, jak ktoś nie ma pełnej formy, to niedoskonałości bardziej widać. Tak naprawdę potrzebujemy jednak podczas igrzysk pełnej formy naszych trzech mistrzów świata.

To prawda, że mała skocznia naprawia duże błędy, a duża skocznia małe?

Można tak powiedzieć. Posłużę się przykładem Adama Małysza z wczesnych lat kariery. Zimą 1996/1997 roku miał już trzy zwycięstwa w Pucharze Świata i był kilka razy na podium, wygrał m.in. próbę przedolimpijską, ale potem nastąpiło załamanie i pamiętam, że Adam wyłączył się ze szkolenia centralnego. Pełniłem wówczas funkcję wiceprezesa PZN, więc poprosił mnie o trening ze szkoleniowcem klubowym. Wrócił z nim wtedy na 15-metrową skocznię w Wiśle. Dwa dni chodziłem tam i patrzyłem, jak zwycięzca w PŚ skacze na tak małym obiekcie. Taka maleńka skocznia wyczyściła błędy, Adam wrócił do dobrego skakania, tylko trener Pavel Mikeska miał pewne pretensje, że ta akcja było zrobiona trochę za jego plecami. Ale pomogła.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
NOWE TECHNOLOGIE
Pranksterzy z Rosji coraz groźniejsi. Mogą używać sztucznej inteligencji
Sport
Nie żyje Julia Wójcik. Reprezentantka Polski miała 17 lat
Olimpizm
MKOl wydał oświadczenie. Rosyjskie igrzyska przyjaźni są "wrogie i cyniczne"
Sport
Ruszyła kolejna edycja lekcji WF przygotowanych przez Monikę Pyrek
Sport
Witold Bańka: Igrzyska olimpijskie? W Paryżu nie będzie zbyt wielu Rosjan