Trudny akwen w Rio

Przemysław Miarczyński, brązowy medalista z Londynu o przygotowaniach żeglarzy do sezonu i igrzysk w Rio de Janeiro.

Publikacja: 07.04.2015 07:30

Przemysław Miarczyński

Przemysław Miarczyński

Foto: AFP

Czy żeglarze zimą odpoczywają?

Przemysław Miarczyński: Poprzedni rok zakończyłem z kadrą olimpijską 22 grudnia w Rio de Janeiro. Potem było kilka dni odpoczynku w Polsce, a w styczniu wyjechaliśmy na zgrupowanie ogólnorozwojowe do Livigno we Włoszech, tam gdzie trenowała Justyna Kowalczyk. My też głównie biegaliśmy na nartach. To sport, który bardzo nam pomaga. Buduje kondycje, angażuje górne partie ciała. Nie narażamy się tak bardzo kontuzje jak przy zwykłym bieganiu. W lutym byliśmy w Kadyksie. Tam już pływaliśmy. Nigdy nie mamy czegoś takiego jak koniec sezonu, koniec treningów. Pracujemy non stop. Najdłuższa przerwa to około miesiąc, ale także wówczas – jeśli nie pływamy – przeprowadzamy treningi ogólnorozwojowe. Trzeba cały czas trzymać formę, dbać o siebie.

Ile dni w ciągu roku przebywa pan w domu?

Rok w rok poza domem jestem przez około 200 dni. To dużo dla mnie, dla rodziny. Próbuję to jakoś wynagrodzić najbliższym. Żonę czasami zabieram na zgrupowania. Dzieci są w wieku czterech i sześciu lat, można jeszcze z nimi wyjechać.

W tym sezonie są mistrzostwa Europy, świata, kwalifikacje olimpijskie, który ze startów będzie dla pana najważniejszy?

Najłatwiej byłoby powiedzieć, że mistrzostwa świata, które odbędą się w listopadzie w Omanie, bo poza rokiem olimpijskim to zawsze jest najbardziej prestiżowy start. Ale na przykład mistrzostwa Europy w Mondello we Włoszech są o tyle ważne, że jest to pierwsza eliminacja do igrzysk olimpijskich i kwalifikuje pierwszego zawodnika do startu w zawodach przedolimpijskich na akwenie w Rio. Jeśli w Brazylii zawodnik będzie w pierwsze trójce, a startuje po jedynym z każdego kraju, dostaje dodatkowy punkt do eliminacji. Dla mnie wyzwaniem są mistrzostwa świata. Będę bronił srebrnego medalu, ale marzę o tym, żeby się poprawić.

Czy system kwalifikacji do igrzysk nie jest dla was zbyt skomplikowany? Brane są pod uwagę są trzy imprezy, które się osobno punktuje...

System, jaki by nie był, nigdy nie będzie idealny. Ważne, że wszyscy go znają w tej chwili i każdy jednakowo może się przygotować. To dobrze, że nie punktujemy w dziesięciu regatach w sezonie, a tylko w trzech. Tak było przed Londynem i zaowocowało to później dwoma medalami dla Polski na igrzyskach. Ten system się sprawdził.

Pływał pan już na akwenie olimpijskim w Rio de Janeiro. Jakie odniósł pan wrażenia?

Trudny akwen. Występują pływy, poziom wody podnosi się i opada. Przez to tworzą się nieprzewidywalne prądy. Trzeba się w tym trochę zorientować. Jeśli chodzi o zmiany wiatru, to mamy już taką wiedzę, że nauczyliśmy się bez problemu czytać wszystkie możliwe parametry. Będzie 12 wyścigów, może się zdarzyć, że w jednym albo w dwóch nie przewidzimy kierunku, ale zawsze te 10 wyścigów przepłyniemy bezbłędnie.

Nie można rozpracować tych prądów morskich? Nie mogą w tym pomóc naukowcy?

Wszystko można zmierzyć, tylko jest to operacja niezwykle kosztowna i pracochłonna. Mapy pomiarowe kosztują, nie przesadzę, około 20 tys. euro. Są przygotowane przez wojsko, z oznaczeniami głębokości w każdym rejonie zatoki. Jak ktoś usłyszy taka kwotę, to się łapie za głowę. Ale też człowiek się zastanawia, czy może jednak warto zainwestować, bo w grę wchodzą medale olimpijskie i taka kwota może być mała w stosunku do całych przygotowań. Żeglarstwo jest drogim sportem. Koszty transportu sprzętu do Rio są zawrotne. Dlatego na początku roku przygotowujemy się w Europie, ale związek wynajął kontener w Brazylii, gdzie będzie zwożony sprzęt. Na szczęście znaleźliśmy się w grupie priorytetowej Ministerstwa Sportu, związek ma sponsora, większość z nas indywidualne wsparcie. Nie możemy narzekać na przygotowania.

Czy w pana konkurencji w windsurfingu i w klasie RS:X sprzęt znacząco się zmienił?

Były plany, żeby powiększyć żagiel. Nie weszły w życie. Jesteśmy jednak zawiedzeni, bo cena sprzętu rośnie. To jest monotyp. Jeden producent ma monopol od igrzysk olimpijskich w Pekinie. Wszyscy zawodnicy kupują sprzęt w tej samej fabryce. Przez to teoretycznie deski są takie same, nie ma wyścigu zbrojeń jak na przykład w Formule 1 czy w narciarstwie. Ale nie ma nic za darmo. Cena sprzętu rośnie o 5 procent w skali roku, jedna deska kosztuje dziś dobrze ponad 20 tysięcy złotych, a nie wiem czy jakość się poprawia. Ja wolę starsze deski.

Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski

Sport
Igrzyska w Paryżu w mętnej wodzie. Sekwana wciąż jest brudna
Sport
Paryż przed igrzyskami olimpijskimi pozbywa się bezdomnych? Aktywiści oburzeni
IGRZYSKA OLIMPIJSKIE
Pomruk rewolucji. Mistrzowie z Paryża po raz pierwszy dostaną pieniądze za złoto
Olimpizm
Leroy Merlin wchodzi na nowy rynek. Wykończy mieszkania medalistów z Paryża
Sport
Francuzi podzieleni w sprawie Rosjan. Mer Paryża kontra Emmanuel Macron