Z medialnego punktu widzenia był to świetny turniej. Na żywo mecze obejrzało ponad 400 tysięcy kibiców, co jest nowym rekordem mistrzostw Europy. Do tego historia Niemców, którzy przed Euro stracili czterech kluczowych zawodników, w trakcie turnieju kolejnych dwóch, ale mimo to nie tylko doszli do finału, ale pokonali w nim Hiszpanię 24:17 i zdobyli swój drugi tytuł.
Równie niesamowity był awans Chorwatów do półfinału, który przecież przed meczem z Polską wydawał się scenariuszem niemożliwym – szkoda, że zrealizowany został naszym kosztem. Zresztą fakt, że gospodarz zajął najgorsze miejsce na Euro od czasów Austrii w 2010 roku, też jest wyróżnikiem turnieju.
No i porażka wielkich faworytów Francuzów, którzy – posługując się poetyką bokserską – przyjechali do Polski jako zunifikowany mistrz wszech wag. Francuzi są mistrzami świata i olimpijskimi, ale złotego medalu mistrzostw Europy nie obronili.
Złoto dla Niemców jest być może najbardziej sensacyjnym rozstrzygnięciem w historii turnieju – z powodu plagi kontuzji islandzki trener Dagur Sigurdsson musiał wziąć do Polski aż dziesięciu debiutantów. I chociaż działacze EHF najlepszym zawodnikiem Euro uznali Hiszpana Raula Entrerriosa, to prawdziwym bohaterem był niemiecki bramkarz Andreas Wolff. On także nie był pierwszym wyborem, Sigurdssona, ale wobec urazu Silvio Heinevettera to właśnie Wolff wszedł między słupki. Finał przeciwko Hiszpanii był jego kolejnym w popisem.
W meczu o trzecie miejsce nasi pogromcy Chorwaci rozbili Norwegię 24:31. - Dla mnie i tak Norwegia jest objawieniem tych mistrzostw – mówi Damian Wleklak, były reprezentant Polski. – To bardzo młody zespół, dla wielu zawodników to był pierwszy poważny turniej i każdym następnym będą jeszcze groźniejsi. Nie można z całą pewnością powiedzieć, że nastąpiła zmiana układu sił, bo Francuzi wciąż będą faworytem każdej kolejnej imprezy, ale na pewno można powiedzieć, że do czołówki dołączył nowy zespół: Norwegia.