Piotr Żelazny z Nicei
UEFA i FIFA ostatnio często dają wielkie turnieje krajom, które nigdy wcześniej nie miały okazji zostać gospodarzem Euro lub mundialu. Francja to miał być powrót wielkiej piłkarskiej imprezy do zachodniej Europy, nawet nie tyle powrót, co chwilowy przystanek.
Pod szczytnymi hasłami uzasadniającymi taką właśnie politykę kryje się oczywiście czysty pragmatyzm. Sponsorzy UEFA zapłacą każdą sumę, by zdobyć nowe rynki. Tak więc poprzedni turniej o mistrzostwo Starego Kontynentu odbył się w Polsce i na Ukrainie, kolejny będzie rozrzucony po całej Europie z ważnymi meczami chociażby na stadionie w stolicy Azerbejdżanu Baku. Mistrzostwa świata 2018 odbędą się w Rosji, a w 2022 roku w Katarze.
Przed turniejem we Francji nie było więc dobrze znanych nam rozpaczliwych krzyków zachodniej prasy z pytaniem – czy zdążą na Euro? Z infrastrukturą, stadionami, hotelami. Jedyną obawą Francuzów był terroryzm, który wciąż zresztą złowieszczo nad Euro krąży (w niedzielę rano widziałem jak ewakuowano lotnisko w Nantes, a robot policyjny detonował podejrzaną, pozostawioną bez opieki, torbę).
Blisko tragedii
Mało kto spodziewał się jednak, że pierwsze dni turnieju zostaną zdominowane przez chuliganów. W Starym Porcie w Marsylii przez trzy dni i dwie noce trwała regularna wojna kibiców przed meczem Anglii z Rosją. Co gorsza, tuż po końcowym gwizdku spotkania na stadionie Velodrome doszło do dogrywki. Rosjanie przeprowadzili szturm na sektor angielski, a ludzie ratowali się paniczną ucieczką – zeskakiwali z trybun, wspinali się na ogrodzenie. Całe szczęście nie doszło do tragedii, a ludzie się nie potratowali.