Polska na mundialu: Otworzyć sobie furtkę

Były reprezentant Polski Jacek Krzynówek o dawnych mundialach i drużynie, która pojedzie na mistrzostwa do Rosji.

Aktualizacja: 04.12.2017 21:51 Publikacja: 04.12.2017 17:25

Polska na mundialu: Otworzyć sobie furtkę

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki

Rzeczpospolita: Jest pan jedynym polskim piłkarzem, który rozegrał wszystkie mecze na mistrzostwach świata w Korei, Niemczech i na mistrzostwach Europy w Austrii. Wszystkie te turnieje zakończyły się dla Polski podobnie. Co zrobić, żeby w Rosji nie popełniać takich samych błędów?

Jacek Krzynówek: Chłopaki już chyba wiedzą. Trzeba wygrać pierwszy mecz. Kiedy na Euro we Francji pokonali Irlandię Północną, z trzema punktami od razu znaleźli się w dobrej sytuacji, co wpłynęło też na atmosferę w drużynie. Otworzyli sobie furtkę.

Dlaczego wam się nie powiodło?

Każdy turniej był inny, w każdym reprezentacja miała innego trenera, za każdym razem przygotowywaliśmy się w inny sposób, a mimo to popełnione zostały podobne błędy. Treningi Jerzego Engela były bardzo ciężkie. Wtedy w reprezentacji grała większość kolegów z zagranicznych klubów, wszyscy czuliśmy w nogach ciężki sezon. Tomek Wałdoch i Tomek Hajto jeszcze później wystąpili w finale Pucharu Niemiec. Pojechaliśmy do Korei na dwa tygodnie przed pierwszym meczem, a mimo to nie mogliśmy się przestawić na inny cykl dobowy. Ja ciągle spałem. Zdarzyło mi się raz nawet z tego powodu nie pójść na trening. Zaspałem, a trener nie miał pretensji, bo widział, co się dzieje. Coś podobnego, chociaż już bez związku ze zmianą strefy klimatycznej, czuliśmy w roku 2006. Kiedy po powrocie z Niemiec i Korei oglądałem nasze mecze, miałem wrażenie, że zostały nagrane w zwolnionym tempie. Nie poznawałem siebie. To było jak w starym kinie pana Mietka. Z kolei u Leo Beenhakkera ćwiczyliśmy mniej intensywnie, ale zawiodło co innego.

Czy są jakieś cechy wspólne obydwu mundiali i Euro w Austrii?

Przed Koreą zachłysnęliśmy się samym awansem. Jechaliśmy na mistrzostwa świata pierwszy raz od 16 lat, w dodatku zakwalifikowaliśmy się jako pierwsza reprezentacja z Europy. Chyba nie do wszystkich dotarło, że awans to jest dopiero połowa drogi. Nie mam na myśli tylko piłkarzy. Oczywiście kilku chłopaków kręciło reklamy, to było wówczas coś nowego. Ale wszystkich dotyczyły przepychanki z PZPN co do wysokości premii. Atmosfera nie była idealna. W dodatku ktoś puścił plotkę, a może zażartował, że postanowiliśmy brać pieniądze od dziennikarzy za wywiady. To była kompletna bzdura, ale od razu pogorszyły się nasze relacje z prasą. Ktoś podpalił lont, a ogień doszedł do bomby już w Korei. Wtedy pierwszy raz mogliśmy korzystać z internetu. Czytaliśmy więc na ekranie, co niektórzy dziennikarze o nas piszą, i mieliśmy poczucie, że – delikatnie mówiąc – nie jesteście życzliwi i obiektywni. No i bomba musiała wybuchnąć. Jak pan wie, omal nie doszło do rękoczynów między niektórymi zawodnikami a dziennikarzami. To było kompletnie bez sensu.

Czy jadąc na mundiale 2002 i 2006, nie czuliście, że pierwsi przeciwnicy – Korea i Ekwador – to formalność? Z kimś takim nie można przegrać. Czy to was zgubiło?

Do czasu mistrzostw na swoich stadionach Korea nie wygrała ani jednego z kilkunastu meczów na mundialach. My jej nie zlekceważyliśmy, ale nie doceniliśmy umiejętności jej zawodników i siły trybun. Nawet Mazurek Dąbrowskiego przed meczem, w interpretacji znanej piosenkarki, nie był pieśnią bojową. Do tego te konflikty i zmiana rytmu dobowego. Wszystko było nie tak.

W Niemczech czuliśmy się jak u siebie: klimat ten sam, tysiące polskich kibiców, dziennikarze stoją murem za kadrą. A Ekwador wydaje się słabszy niż Korea...

No właśnie. Nie chcę powiedzieć wprost, że Ekwadorczyków zlekceważyliśmy, ale tak właściwie było. Kilka miesięcy wcześniej pokonaliśmy ich w meczu towarzyskim w Barcelonie 3:0, mogło być 4:0, ale ja nie strzeliłem karnego. No to jak by pan podszedł do takiego przeciwnika? Mamy ich i tyle. Takie nastawienie nas zgubiło. Sami się prosiliśmy o kłopoty.

Czy kontrowersje wokół powołań do kadry miały wpływ na atmosferę?

Ogromny. Nie mogliśmy się pogodzić, że do Korei nie leci z nami Tomek Iwan, który był jednym z nas, przyczynił się do awansu, a trener Engel nie włączył go do kadry. To samo wydarzyło się cztery lata później, kiedy Paweł Janas nie powołał na mundial Tomka Frankowskiego i Jurka Dudka. To był dla nas szok. Ktoś nam rozbił dobrze rozumiejącą się paczkę, która szła za sobą w ogień. Jakby nam wybili przednie zęby. Niech pan sobie przypomni, że przed Euro w Polsce, kiedy ja już nie grałem, Franciszek Smuda zrezygnował z Michała Żewłakowa i Artura Boruca. Każdy trener ma wizję składu i gry. Ale to były decyzje niefortunne.

Grał pan z większością obecnych reprezentantów. Myśli pan, że oni wyciągną wnioski z waszych błędów?

Z naszych, czyli czyich? Piłkarzy? My tylko gramy. Ktoś nam musi stworzyć warunki, przygotować do turnieju. Na wynik pracują dziesiątki ludzi, a piłkarze to tylko firmują. Na moich oczach zmienia się świat i mentalność zawodników. My w Korei zaczynaliśmy dzień od pójścia do sali z internetem, a teraz każdy piłkarz korzysta z Twittera, Facebooka, jest obserwowany przez tysiące ludzi i musi się pilnować, żeby mu nie zrobili zdjęcia w restauracji. Zwiększyła się samodyscyplina, profesjonalizm stał się koniecznością, zawodnicy wiedzą, że muszą się pilnować.

Ale co jakiś czas pojawiają się jednak afery związane z zawodnikami kadry.

Co to za afery? Wszystko zostaje w szatni i tak powinno być. W drużynie konflikty są nieuniknione. To niemożliwe, żeby wszyscy się lubili. Ale każdy wie, że po wyjściu na boisko grają dla wspólnego celu.

Kuba Błaszczykowski miał prawo poczuć się dotknięty, kiedy trener zabrał mu opaskę kapitańską i dał ją Robertowi Lewandowskiemu.

Miał prawo i co się stało? Niejeden by sobie z tym nie poradził, ale Kuba wie, że jest potrzebny reprezentacji, a ona jemu. Ma chować urazę do Roberta przez całe życie? Kiedy Lewandowski został sfaulowany w meczu ze Szwajcarią, to Kuba pierwszy biegł, żeby oddać Szwajcarowi. W Bundeslidze było takie powiedzenie: grają jak jajka na miękko. Dotyczyło drużyny składającej się z samych grzecznych piłkarzy. Tacy do niczego nie dojdą. Drużyna musi się składać z różnych indywidualności i nasza reprezentacja taka jest.

Wyciągnięto wnioski z waszych porażek?

Sytuacja jest inna. My musieliśmy się prosić, żeby zagrała z nami Holandia czy Szwajcaria. Nie byliśmy atrakcyjni. Dziś Polska to Robert Lewandowski. Każdy na świecie o tym wie, każdy zabiega o kontakt z nami i to nas się boją. Ale Robert sam nie weźmie piłki i nie przedrybluje czterech przeciwników. Na mistrzostwach nie będziemy, jak w eliminacjach, wygrywać różnicą kilku bramek. Wystarczy 1:0 lub 2:1. To się może udać, bo wszystko idzie w dobrym kierunku.

Rzeczpospolita: Jest pan jedynym polskim piłkarzem, który rozegrał wszystkie mecze na mistrzostwach świata w Korei, Niemczech i na mistrzostwach Europy w Austrii. Wszystkie te turnieje zakończyły się dla Polski podobnie. Co zrobić, żeby w Rosji nie popełniać takich samych błędów?

Jacek Krzynówek: Chłopaki już chyba wiedzą. Trzeba wygrać pierwszy mecz. Kiedy na Euro we Francji pokonali Irlandię Północną, z trzema punktami od razu znaleźli się w dobrej sytuacji, co wpłynęło też na atmosferę w drużynie. Otworzyli sobie furtkę.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
NOWE TECHNOLOGIE
Pranksterzy z Rosji coraz groźniejsi. Mogą używać sztucznej inteligencji
Sport
Nie żyje Julia Wójcik. Reprezentantka Polski miała 17 lat
Olimpizm
MKOl wydał oświadczenie. Rosyjskie igrzyska przyjaźni są "wrogie i cyniczne"
Sport
Ruszyła kolejna edycja lekcji WF przygotowanych przez Monikę Pyrek
Sport
Witold Bańka: Igrzyska olimpijskie? W Paryżu nie będzie zbyt wielu Rosjan