Po serii próbnej można było odrobinę pomarzyć: Kamil Stoch poleciał 141,5 m, wylądował najdalej, przeliczenia belki i wiatru dały mu najlepszą notę i choć była to tylko przymiarka do konkursu, dała nieco nadziei. W pierwszej serii konkursowej ci, którzy byli za polskim liderem, jednak utrzymali poziom, a Stoch, choć nie skoczył źle (134 m i 13. miejsce), do lidera, Anże Laniska, stracił 7 m i prawie 20 punktów. Słoweniec wyprzedzał mistrza kwalifikacji Ryoyu Kobayashigo i rodaka, Timiego Zajca.
Pozostali Polacy odpadali jeden po drugim. Jakub Wolny, Aleksander Zniszczoł, Andrzej Stękała, nawet Dawid Kubacki – znów skakali bez dynamiki i lekkości, dopiero Piotr Żyła poleciał nieco dalej, 131 m z niezbyt pewnym lądowaniem dało mu miejsce w ogonie serii finałowej. W niej mistrz świata z Oberstdorfu wiele więcej nie zdziałał.
Decydujące chwile finału rozpoczęła udana próba Killiana Peiera, Szwajcar, skoczył 141,5 m, awansował z 20. pozycji na szóstą. Sędziowie uznali, że trzeba przesunąć belkę w dół, zatem trzeba było czekać kilkanaście minut na kolejne długie skoki. Kamil Stoch też bardzo daleko nie skoczył, nie był przesadnie zadowolony z odległości 128 m, sądził, że awansu do pierwszej dziesiątki nie będzie.
Awansował na ósme miejsce, gdyż fińska zima, choć obrazkowo piękna, wciąż miewa swe kaprysy – zepchnęła za Polaka m. in. Norwega Roberta Johanssona, Austriaka Jan Hoerla, Słoweńca Timiego Zajca i Japończyków Naokiego Nakamurę i Yukiyę Sato.
Ryoyu Kobayashi był zaś konkurencją tylko dla siebie. Jemu skocznia Rukantuturi pasuje w każdych warunkach. Po wspaniałym skoku na odległość 143 m wygrał jak chciał, lecz Anże Lanisek też walczył ambitnie (140 m) i zasłużył na pochwały. Japończyk wygrał 20. konkurs PŚ w karierze. Słoweniec nie wygrał pierwszego, choć już kilka razy był bardzo blisko.