Mecz Polaków o brązowy medal mistrzostw Europy (zakończył się po zamknięciu gazety) nie mógł przynieść pocieszenia po dwóch bolesnych porażkach: ćwierćfinałowej z Francją podczas igrzysk w Tokio i półfinałowej ze Słowenią w Katowicach. Takim pocieszeniem byłaby tylko zwycięska gra o złoto ME.
Niestety, przegrana ze Słowenią 1:3 po dramatycznym meczu przypomniała, że polscy mistrzowie świata, choć wciąż są siatkarzami o niemałych umiejętnościach, to jednak od 2018 roku stracili umiejętność wygrywania meczów pod najwyższym napięciem.
Dobry plan Słoweńców
Kiedy przegrywa się w ważnym turnieju czwarty raz z tą samą drużyną, to dla niektórych jest to klątwa, ale dla mniej podatnych na magię słów, raczej dobra praca szkoleniowców rywali Polaków. Słoweńcy takich mają, dostrzegli, że Bartosz Kurek, Michał Kubiak, Wilfredo Leon i spółka poddani presji gubią się, a mistrzami efektownych zagrywek i ataków są głównie wtedy, gdy wysoko prowadzą. Fajerwerki znacznie rzadziej przychodzą im do głowy, gdy spotkają się z długim i twardym oporem po drugiej stronie siatki.
Czytaj więcej
Polscy siatkarze wygrali z Serbami mecz pocieszenia w turnieju pocieszenia i drugi raz z rzędu zdobyli brązowe medale mistrzostw Europy.
W diagnozach po meczu ze Słowenią były opowieści o chwilach nieskuteczności w końcu drugiego seta, o prowadzeniu 24:22 i zmarnowanych piłkach setowych, o załamaniu wywołanym tym niepowodzeniem. Za mało mówiło się, że rywale mieli dobry plan i doskonałych jego wykonawców, że grali konsekwentnie, nie przejmowali się chwilowymi przewagami Polaków, tylko wyciągnęli wnioski z przegranego pierwszego seta i zmieniwszy nieco taktykę (mniej siły, więcej myślenia), obrali kurs na zwycięstwo.