Parę tygodni temu miałam okazję na własnej skórze odczuć siłę rażenia antysędziowskiej propagandy w telewizji publicznej. A było to tak...
Siedzę sobie w knajpeczce w Zakopanem, obok na oślej łączce dzieci ćwiczą zjazdy. W lokalu oprócz mnie właściciele i para ich znajomych. Miło gawędzimy o tym, o tamtym. W tle jakieś media narodowe. W pewnym momencie słyszę głos prezydenta, coraz bardziej gniewny, coraz bardziej napastliwy. Krzyczy coś o sądach. I nagle moi gospodarze ożywiają się i też zaczynają wykrzykiwać, kibicując słowom głowy państwa: „Dobrze mówi! Trzeba z nimi zrobić porządek! Przecież tu jest Polska, jesteśmy Polakami!! A widzieliście, jak tamten Gersdorf załatwił?". Siedzę jak sparaliżowana, czuję się, jakby ktoś dał mi w twarz. Mili, sympatyczni ludzie, nagle zieją agresją. Wobec sędziów. Wobec mnie. Nie mogę wykrztusić słowa, zaprotestować.