Warszawski sąd uznał aktywistkę za winną przekazania środków poronnych kobiecie, która zamierzała dokonać aborcji, i skazał ją na osiem miesięcy ograniczenia wolności poprzez prace społeczne. Działaczka była oskarżona o pomocnictwo w aborcji farmakologicznej i o przechowywanie środków farmakologicznych z zamiarem wprowadzenia ich do obrotu bez zezwolenia.
Część opinii publicznej i ekspertów prawnych była zbulwersowana osądzeniem próby pomocy w aborcji chemicznej kobiecie w prawie 12-tygodniowej ciąży. Sędzi, która go wydała, zarzucano, że zrobiła to dla korzyści zawodowej, jakim miał być ekspresowy awans do sądu wyższego szczebla, który miał być nagrodą ministra za wyrok skazujący.
Czytaj więcej
Sędzia Agnieszka Brygidyr-Dorosz, która we wtorek skazała Justynę Wydrzyńską za pomoc w dokonaniu aborcji, tego samego dnia otrzymała od Zbigniewa Ziobry awans - delegację do Sądu Apelacyjnego w Warszawie.
To bardzo poważny zarzut (choć w rzeczywistości wątpliwy). Był głośno formułowany pod adresem sędzi, która publicznie została za swój wyrok napiętnowana przez media. Można było odnieść wrażenie, że chodziło wyłącznie o jej osobistą korzyść, co miało ją zdyskredytować. Nieważne w tym przypadku było, czy wyrok mieścił się w granicach prawa, czy sędzia wykroczyła poza jego ramy, czy był zbyt surowy, a może zbyt łagodny.
Szkoda, że ideologiczne podejście do aborcji udziela się coraz większej grupie prawników, w tym sędziów, z których niektórzy uczestniczyli w krytyce swojej koleżanki.