Po gwałtownym przyśpieszeniu w połowie grudnia narzucone na parlament stachanowskie tempo prac nad nowelizacją ustaw o sądach nagle wyhamowało. Okazało się bowiem, że to, co rzekomo miało sytuację uzdrowić, i nie wolno w nim zmienić ani przecinka, jest tak kontrowersyjne, że może się nawet nie udać uzbierać poparcia w Sejmie, a przede wszystkim, że w jednej drużynie ze Zjednoczoną Prawicą nie zagra tym razem prezydent Duda. W każdym razie kolejny już raz Sejm dostał poselski projekt z pominięciem trybu konsultacji – eliminacja tej praktyki to też kamień milowy...
Trudno ustalić, kto wymyślił przeniesienie sędziowskich dyscyplinarek z Sądu Najwyższego do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Jak to zrobić bez zmiany art. 184 konstytucji?
Czytaj więcej
Jeszcze na czwartkowym posiedzeniu Sejm może zająć się uzgodnionym z Komisją Europejską projektem zmian w SN, który ma odblokować pieniądze z polskiego KPO.
Co ciekawe, nawet obecny Trybunał Konstytucyjny (notabene: kto dziś jest jego prezesem?) w 2019 r. uznał za naruszający ustawę zasadniczą przepis przyznający NSA kompetencję do rozpatrywania odwołań od uchwał KRS. Wskazał wówczas, że jest to niedopuszczalne, gdyż tego typu sprawy nie mieszczą się w zadaniach sądów administracyjnych określonych w art. 184. Krótką pamięć ma ustawodawca, dla niepoznaki zwany racjonalnym.
Nie wystarczy bowiem, że organ prowadzący postępowania dyscyplinarne wobec sędziów (ale nie tylko nich, bo także adwokatów, radców prawnych, lekarzy czy prokuratorów) ma w nazwie „sąd”. Bo jeśli to takie proste, to czemu do NSA nie przenieść spraw rozwodowych? Albo gospodarczych?