Rząd marnuje szansę na rozładowanie sporu o Krajową Radę Sądownictwa. Koniec jej kadencji byłby świetną okazją do wygaszenia głównego ogniska konfliktu z władzą sądowniczą o praworządność. Chodzi o polityczny tryb wyboru sędziowskiej części członków Rady, który jest kwestionowany. PiS mógłby uciec do przodu, rezygnując z niego z własnej inicjatywy. Bez presji ze strony Brukseli, gdyż żadne wyroki TSUE podobne do tych jak w sprawie Izby Dyscyplinarnej nie zapadły. Taki ruch, połączony z większą demokratyzacją wyborów sędziowskiej części Rady, byłby nie tylko wypełnieniem postulatów środowiska sędziowskiego, ale też planów partii Jarosława Kaczyńskiego.

Warto pamiętać, że w pierwotnej wersji projektu przygotowanej przez resort sprawiedliwości koncepcja poszerzenia szans na wybór do Rady dla sędziów sądów rejonowych była rdzeniem tej reformy. Dlatego że najliczniejsza grupa sędziów nie miała w Krajowej Radzie Sądownictw praktycznie żadnej reprezentacji.

Czytaj więcej

Zbigniew Ziobro: Polska powinna blokować decyzje UE

Oczywiście, nie trzeba być naiwnym, wiele od tego czasu się zmieniło. Konflikt i emocje, jakie mu towarzyszą, sprawiły, że sądownictwo stało się politycznym polem bitwy, gdzie każdy ruch defensywny traktowany jest jak uległość lub przyznanie się do porażki. To błędne przekonanie prowadzi w ślepą ucieczkę. Skutki widzimy na przykładzie Izby Dyscyplinarnej.

W obozie władzy potrzebna byłaby zmiana paradygmatów. Przy obecnym wpływie na politykę rządu Zbigniewa Ziobry jest to niewykonalne. A szkoda, zmiany w KRS byłyby początkiem powrotu do ustrojowej normalności lub przynajmniej zawieszeniem broni. A politycznie na powrocie do starych, ale zmodyfikowanych i racjonalnych rozwiązań obóz władzy nic by nie tracił.