Agnieszka Niklas-Bibik: Mam świadomość presji, jaka mnie czeka

Całe zawodowe życie przywiązuje się wagę do wartości konstytucyjnych – mówi Agnieszka Niklas-Bibik, sędzia Sądu Okręgowego w Słupsku.

Publikacja: 08.12.2021 12:30

Agnieszka Niklas-Bibik

Agnieszka Niklas-Bibik

Foto: materiały prasowe

Kilka dni temu Izba Dyscyplinarna SN miała zdecydować o zawieszeniu pani w czynnościach służbowych. Może też o obniżeniu pensji. Uniknęła pani orzeczenia. Rozprawa się nie odbyła, bo zabrakło pani akt. Co się z nimi stało?

Posiedzenie zostało wyznaczone na godz. 14. Wraz z obrońcami byliśmy w SN dużo wcześniej. Czekaliśmy na korytarzu. Około godz. 13 sprawozdawca poprosił nas na salę rozpraw i poinformował, że pierwsza prezes SN poprosiła o akta mojej sprawy. Miała je zwrócić przed posiedzeniem, ale tego nie zrobiła. Sprawa się więc nie odbyła. Tyle wiem.

Co takiego napisała pani w piśmie do pierwszej prezes SN, że zabrała akta z ID?

Przy zawieszeniach sędziów Piotra Gąciarka i Macieja Ferka w przestrzeni medialnej pojawiały się informacje, iż pierwsza prezes SN twierdziła, że nic nie wiedziała o posiedzeniach w ich sprawach. Postanowiłam więc poinformować ją o zaplanowanym posiedzeniu w mojej sprawie bezpośrednio. Złożyłam też wniosek o uchylenie zarządzenia o wyznaczeniu sprawy, odwołanie posiedzenia i skierowanie mojej sprawy, z pominięciem ID, do Izby Karnej SN. Powoływałam się m.in. na przepisy konstytucji, art. 6 konwencji praw człowieka, wyroki TSUE, uchwałę trzech połączonych izb SN ze stycznia 2020 r., a także prawomocny już wyrok ETPC ws. Reczkowicz przeciwko Polsce.

Czytaj więcej

Izba Dyscyplinarna znów orzeknie ws. zawieszenia sędzi. Bo stosowała prawo UE

Została pani poinformowana przez Izbę Dyscyplinarną o terminie posiedzenia w swojej sprawie?

Nie. Ale też wiem, że ID uważa, iż nie ma takiego obowiązku. O terminie posiedzenia informuje się tylko wówczas, gdy izba uzna to za celowe. Inaczej traktowany jest rzecznik dyscyplinarny, bo przynajmniej w mojej sprawie został poinformowany o terminie i był w sądzie. To pokazuje na „nierówność broni" w takim postępowaniu, kiedy decyduje się o tak istotnych kwestiach jak odsunięcie sędziego od orzekania, a ten często nie może nawet się bronić.

To skąd się pani dowiedziała, że to właśnie w poniedziałek 29 listopada będą się w Warszawie przy placu Krasińskich ważyły pani losy?

Śledziłam wokandę SN. Zwłaszcza po zawieszeniu sędziów Macieja Ferka z Krakowa i Piotra Gąciarka z Warszawy częściej sprawdzałam wokandy. Nawet kilka razy dziennie. Od piątku mogłam zaplanować podróż do Warszawy w poniedziałek. To był ostatni dzień przerwy zarządzonej wobec mnie przez prezesa SO w Słupsku. Moi koledzy byli w gorszej sytuacji. Dla nich czas przerwy w czynnościach ogłoszonej przez prezesów sądów okręgowych w Krakowie i Warszawie już minął. Wrócili do orzekania i zapewne nie spodziewali się, że o zawieszeniu dowiedzą się po fakcie. Ja byłam przekonana, że podzielę ten los. Stało się inaczej, ale mam świadomość, że sprawa się jeszcze nie zakończyła.

Jak pani sprawa trafiła do Izby Dyscyplinarnej SN?

Prezes Sądu Okręgowego w Słupsku najpierw ze skutkiem natychmiastowym zarządził przerwę w moich czynnościach służbowych, a następnie poinformował o tym ID, uznając, że jest sądem dyscyplinarnym właściwym do zawieszenia na dłużej.

Co takiego się stało, że prezes SO w Słupsku podjął taką decyzję?

To reakcja na wydane przeze mnie orzeczenia. W kontroli instancyjnej uchyliłam orzeczenia wydane przez sędziego sądu rejonowego z powodu nienależytej obsady sądu wynikającej z orzekania w składzie sędziego powołanego z udziałem obecnej Krajowej Rady Sądownictwa. Co istotne, przerwę w czynnościach orzeczniczych zarządzono dopiero po ponad trzech tygodniach od wydania tych orzeczeń, więc nie była na pewno natychmiastowa.

To pierwsza dolegliwość, jaka panią ostatnio spotkała za wydane orzeczenia?

Nie. Wcześniej zostałam przeniesiona z Wydziału Karnego Odwoławczego do Wydziału Karnego pierwszej instancji SO w Słupsku. Oficjalnym powodem była konieczność zapewnienia sprawności postępowania w obu wydziałach. Tyle że jednocześnie na moje miejsce przeniesiono sędziego z tego właśnie wydziału z pierwszej instancji do odwoławczego. W dodatku kolegium zwolniło mnie z dokończenia wszystkich spraw apelacyjnych, które miałam w referacie. W kolegium zaś zasiadali prezesi sądów rejonowych, których sprawy dotychczas rozpoznawałam. Faktycznie zatem po wydaniu tych orzeczeń odsunięto mnie od orzekania we wszystkich sprawach apelacyjnych. Przed zarządzeniem tej przerwy w czynnościach przez prezesa miałam jedynie jedną sprawę. Zresztą po tym przeniesieniu w dwóch sprawach zadałam jeszcze dwa pytania prejudycjalne. Po pierwsze, o zgodności z prawem unijnym tego przeniesienia. Po drugie, czy sprawy, które miałam w „starym" referacie, mogłam dokończyć. Obydwa pytania zawisły skutecznie przed TSUE. Dopiero wówczas zostałam natychmiastowo odsunięta również od orzekania we wszystkich pozostałych sprawach.

A jednak ostatnio miała pani więcej szczęścia niż koledzy z Krakowa i Warszawy?

Czy to można nazwać szczęściem? Bo nie obniżono mi wynagrodzenia i chwilowo odroczono decyzję o zawieszeniu? Przychodzi mi teraz pracować pod ciągłą presją, że mogę zostać znów przesunięta do innego wydziału, zawieszona itd. Nie ma nad tym żadnej efektywnej i skutecznej kontroli. Grozi mi też postępowanie dyscyplinarne za wydanie orzeczeń. Przed taką właśnie presją chroni sędziego konstytucja. Takiej ochrony sędziom polskim, a przez to obywatelom, starają się udzielić międzynarodowe trybunały. Takiej ochrony nie zapewnia już sędziemu państwo.

Sądzi pani, że takie działania mają wywołać efekt mrożący?

Bez wątpienia. Chodzi o pokazanie innym sędziom, żeby nie postępowali i nie orzekali zgodnie z własnym sumieniem, najlepszą wiedzą, bo spotka ich kara. Ja jednak inaczej nie potrafię.

Jeśli całe zawodowe życie przywiązuje się wagę do konstytucyjnych wartości, zasad, procedur, gdy prawa człowieka i podstawowe wolności są nie tylko teorią, gdy prawo międzynarodowe i unijne towarzyszy niemal na każdym etapie drogi zawodowej sędziego, to nie ma innego wyjścia. Tak było ze mną, w tym się specjalizowałam. Kiedy więc dostałam sprawę, nie miałam wątpliwości, jak postąpić. Zresztą gdy chodziło o inne prawa podstawowe, jak prawo do obrony, do rzetelnego procesu czy wreszcie do wolności osobistej, postępowałam dokładnie tak samo.

A teraz zmieniłaby pani zdanie?

Nie. Choć mam świadomość konsekwencji i presji. Jestem już przygotowana na każdą ewentualność.

Kilka dni temu Izba Dyscyplinarna SN miała zdecydować o zawieszeniu pani w czynnościach służbowych. Może też o obniżeniu pensji. Uniknęła pani orzeczenia. Rozprawa się nie odbyła, bo zabrakło pani akt. Co się z nimi stało?

Posiedzenie zostało wyznaczone na godz. 14. Wraz z obrońcami byliśmy w SN dużo wcześniej. Czekaliśmy na korytarzu. Około godz. 13 sprawozdawca poprosił nas na salę rozpraw i poinformował, że pierwsza prezes SN poprosiła o akta mojej sprawy. Miała je zwrócić przed posiedzeniem, ale tego nie zrobiła. Sprawa się więc nie odbyła. Tyle wiem.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sądy i trybunały
Łukasz Piebiak wraca do sądu. Afera hejterska nadal nierozliczona
Praca, Emerytury i renty
Czy każdy górnik może mieć górniczą emeryturę? Ważny wyrok SN
Prawo karne
Kłopoty żony Macieja Wąsika. "To represje"
Sądy i trybunały
Czy frankowicze doczekają się uchwały Sądu Najwyższego?
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Sądy i trybunały
Rośnie lawina skarg kasacyjnych do Naczelnego Sądu Administracyjnego