Mamy ostatnio do czynienia z prawdziwym wysypem nowelizacji kodeksu spółek handlowych. Czy takie wyrywkowe zmiany dobrze służą jakości przepisów? I czy to “zasługa” naszych posłów, czy także trochę prawodawcy wspólnotowego?
Andrzej Kidyba:
Częste, przypadkowe nowelizacje wręcz burzą system prawa spółek. Powstają oderwane od siebie rozwiązania nietworzące regulacji dobrej jakości. Nowelizacje są potrzebne, ale ich podstawą musi być logika, a nie konkurs życzeń. Przykładowo, ostatnio w dwóch projektach zaproponowano obniżenie kapitału zakładowego w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością – raz do 5 tys., innym razem do 10 tys. zł. Kompletnie nie ma uzasadnienia dla takich przypadkowych pomysłów. Nie ma badań ani dowodów na to, że poziom 5 tys. jest lepszy niż 20 tys. czy 50 tys. zł. Winą więc należy obarczać system tworzenia prawa, w którym konkurujące projekty wychodzą z kilku klubów parlamentarnych, do tego swoje trzy grosze dodaje rząd i mamy prawdziwy festiwal nowelizacji. Często celem jest załatwienie jednego, konkretnego problemu. Nic dobrego z takiego działania nie może wyniknąć. Jeżeli już, to powinno się na ten temat dyskutować, przeprowadzić konsultacje, badania oraz mieć wsparcie w Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego czy Rady Legislacyjnej.
Co zaś do prawodawcy wspólnotowego, to nie mamy tu specjalnego pola manewru, gdyż rozporządzenia mają bezpośrednią moc wiążącą, a dyrektywy musimy obowiązkowo implementować. W tym pierwszym wypadku granice swobody są ograniczone, choć pożytek z niektórych konstrukcji jest średni. Myślę tu chociażby o rozporządzeniu wspólnotowym dotyczącym europejskiego zgrupowania interesów gospodarczych, a po części także tych o spółce i spółdzielni europejskiej. Ewidentny przerost formy nad treścią. A dyrektywy implementowane są często poprzez proste przepisanie do polskiego prawa, bez dodatkowej, a przecież możliwej naszej inwencji.
Jak ocenia pan najnowsze pomysły na zmiany w prawie spółek?