Kiedy w sporach klientów z bankami o opcje walutowe lub transakcje CIRS dochodzi do przesłuchania pracowników banków i gdy pada pytanie o doradztwo, w odpowiedzi można usłyszeć, że nie było: żadnych rekomendacji, przekonywania o dalszym umacnianiu się waluty, sugerowania, iż nie ma co czekać z transakcją, czy wskazywania, iż grzechem byłoby nie zrobić takiej transakcji. Nie było wykresów i profilów wypłaty zysków. Słowo „doradca bankowy" nie oznaczało wcale, że pracownik posługujący się tym tytułem doradzał, a pieczątka „doradca finansowy" była tylko kaprysem pracodawcy, który wyposażył w nią biednego, nieświadomego pracownika. Zapewne było tylko niemrawe spotkanie w siedzibie klienta, a pracownik banku w milczeniu czekał, aż klient, świetnie rozeznany w nieograniczonym portfelu egzotycznych niekiedy produktów, wybierze i dopasuje odpowiedni dla swojej działalności produkt z najwyższej półki inżynierii finansowej.
Są dowody
W dobie internetu i swobody komunikacyjnej istnieją możliwości odtworzenia zdarzeń z lat 2007–2008. Cechą charakterystyczną towarzyszącą transakcjom opcji oraz transakcji CIRS było to, że transakcje te były zawierane w trakcie rozmowy telefonicznej. W efekcie zapis rozmów telefonicznych często stanowi dowód w sprawie, co pozwala na poznanie rzeczywistego przebiegu rozmów. Okazuje się, że nierzadko rozmowy te nie mają charakteru wyłącznie transakcyjnego, nie sprowadzają się wyłącznie do ustalenia suchych warunków umowy. Z przebiegu rozmów można wyczuć towarzyski ton, pojawiają się rozmowy o urlopach, zdrowiu dzieci.
Ale nie to jest najistotniejsze – o wiele ważniejsze jest to, że w trakcie rozmów pojawiają się ewidentne elementy doradztwa i rekomendacji. Z zarejestrowanych nagrań wynika, iż to właśnie pracownicy banku najczęściej inicjowali rozmowę i to oni dzwonili z propozycją zawarcia transakcji. Już sam ten fakt wskazuje na element doradztwa. Skoro pracownik banku, obserwujący na bieżąco sytuację na rynkach finansowych i walutowych, dzwoni do klienta z propozycją transakcji, to tym samym sugeruje, iż jest odpowiedni moment na zawarcie transakcji, w istocie zatem rekomenduje zawarcie takiej transakcji.
Nie ma na co czekać
Jeden z pracowników banku, który zadzwonił z propozycją transakcji opcyjnej na USD, gdzie pracownik trzykrotnie przekonywał klienta, iż dolar w ciągu najbliższych 12 miesięcy będzie spadał (transakcja była zawierana 15 lipca 2008 r., klient stracił na niej ok. 3,3 mln zł). Na początku rozmowy pracownik wskazuje: „(...) chciałbym pani zaproponować transakcję na jeden rok czasu zabezpieczającą dlatego, że wydaje mi się, że będziemy spadać cały czas z tym dolarem. Widać że euro/dolar idzie do góry (...) więc euro/dolar do góry, dolar/złoty pewnie w dół". Następnie w trakcie rozmowy pracownik, konsekwentnie utwierdzając klienta w przekonaniu, że dolar będzie się osłabiał, wręcz rekomenduje zawarcie transakcji „(...) Przy bieżących poziomach, no, wydaje mi się po prostu, że jest duże prawdopodobieństwo tego, że kursy będą spadać, i według mnie nie ma co czekać".
Czyż zwrot „nie ma na co czekać" nie stanowi rekomendacji? Nierzadko przecież można znaleźć rekomendacje agencji ratingowych co do portfela akcji, które ograniczają się do dwóch słów: „kup teraz" lub „sprzedaj teraz", i w tym przypadku nikt nie ma wątpliwości, że te dwa słowa stanowią rekomendację. Jeżeli dwa słowa można uznać za rekomendację, to tym bardziej za rekomendację można uznać zwrot „nie ma na co czekać" z zawarciem transakcji opcyjnej, poprzedzony trzykrotnym przekonywaniem, że złotówka będzie się umacniała względem dolara (na marginesie warto dodać, że dzień przed powołaną w przykładzie rozmową telefoniczną eksperci tego banku wydali prognozę, w której przewidywano umocnienie się dolara względem złotówki – oczywiście pracownik banku w rozmowie telefonicznej nie wspomniał o tym klientowi).