Zawiniły dziurawe przepisy o czasie pracy, którym brakuje definicji dnia wolnego. Zdaniem inspekcji pracy i ministerstwa trwa on kolejne 24 godziny od momentu zakończenia ostatniej doby pracowniczej. Jeśli więc ktoś w poniedziałek pracuje od ósmej rano, a ma wolny wtorek, to dzień wolny biegnie dopiero od ósmej rano (kiedy to zamyka się doba robocza). Do pracy powinien zatem przyjść dopiero na ósmą w środę. Jeśli szef każe przyjść wcześniej, będą to nadgodziny. Wykładnię tę popierają niektórzy eksperci, m.in. Arkadiusz Sobczyk, radca prawny z kancelarii Sobczyk i współpracownicy.
Koncepcja ta uniemożliwia jednak prawidłowe bilansowanie czasu pracy zatrudnionych w zmianowej organizacji produkcji. Polega ona na tym, że kilka ekip świadczy pracę o różnych porach według z góry ustalonych cyklów. Stosuje się ją niemal we wszystkich systemach czasu pracy (patrz tabelka), najczęściej jednak w podstawowym.
- Co pewien czas szef musi zmienić porę wykonywania zadań
- mówi Grzegorz Orłowski, radca prawny ze spółki Patulski-Orłowski.
- Jest to konieczne ze względów zdrowotnych i równego traktowania. Nikt przecież nie chce ciągle pracować w nocy