Niełatwo zaplanować pracę zatrudnionych na zmiany

Urzędnicy są zdania, że pracowników zmianowych nie można wykorzystywać w pełnym wymiarze czasu. Pracodawcy na tym tracą, bo muszą im płacić pensje za cały miesiąc

Aktualizacja: 24.01.2007 07:38 Publikacja: 24.01.2007 00:01

Zawiniły dziurawe przepisy o czasie pracy, którym brakuje definicji dnia wolnego. Zdaniem inspekcji pracy i ministerstwa trwa on kolejne 24 godziny od momentu zakończenia ostatniej doby pracowniczej. Jeśli więc ktoś w poniedziałek pracuje od ósmej rano, a ma wolny wtorek, to dzień wolny biegnie dopiero od ósmej rano (kiedy to zamyka się doba robocza). Do pracy powinien zatem przyjść dopiero na ósmą w środę. Jeśli szef każe przyjść wcześniej, będą to nadgodziny. Wykładnię tę popierają niektórzy eksperci, m.in. Arkadiusz Sobczyk, radca prawny z kancelarii Sobczyk i współpracownicy.

Koncepcja ta uniemożliwia jednak prawidłowe bilansowanie czasu pracy zatrudnionych w zmianowej organizacji produkcji. Polega ona na tym, że kilka ekip świadczy pracę o różnych porach według z góry ustalonych cyklów. Stosuje się ją niemal we wszystkich systemach czasu pracy (patrz tabelka), najczęściej jednak w podstawowym.

- Co pewien czas szef musi zmienić porę wykonywania zadań

- mówi Grzegorz Orłowski, radca prawny ze spółki Patulski-Orłowski.

- Jest to konieczne ze względów zdrowotnych i równego traktowania. Nikt przecież nie chce ciągle pracować w nocy

- wyjaśnia.

Na zmiany pracuje się zwłaszcza u wytwórców z branży energetycznej, górniczej, telekomunikacyjnej, w niektórych służbach ratowniczych, a ostatnio także w supermarketach.

Praca zmianowa jest szczególnie męcząca i dlatego lubią się jej przyglądać kontrolerzy. Skrupulatnie sprawdzają więc przestrzeganie ustawowych ograniczeń oraz zasad bezpieczeństwa i higieny pracy. Pilnują np., czy firma przydzieliła pracującemu na zmiany odpowiednią pulę dni wolnych. Zgodnie z art. 147 kodeksu pracy musi ich dostać tyle, ile jest niedziel, świąt oraz wolnych szóstych dni tygodnia w jego okresie rozliczeniowym. Zatrudniający skarżą się, że sztywne stanowisko urzędników skutecznie utrudnia im prowadzenie działalności. Nie są w stanie prawidłowo zaplanować pracy na zmiany w danym okresie rozliczeniowym w grafikach. Stosując interpretację i rygory kodeksu, nie potrafią wyczerpać całego wymiaru czasu pracy zatrudnionych na zmiany. Nie da się bowiem wyznaczyć w ich harmonogramach wymaganej liczby dni wolnych oraz pracy w pełnym wymiarze.

- By pozostać w zgodzie z urzędniczą koncepcją, trzeba obniżyć zmianowcom wymiar i normę czasu pracy od 10 do 15 proc.

- wyjaśnia mecenas Orłowski.

Według zaś Kazimierza Drabika, przewodniczącego Ogólnokrajowego Zrzeszenia Związków Zawodowych Pracowników Ruchu Ciągłego, nie powinni oni pracować więcej niż 34 godziny tygodniowo.

Zakłady produkcyjne stoją przed trudnym wyborem: albo tracą i płacą, albo postępują wbrew inspekcji i ministerstwu. Przykładne i bojące się popsucia kontaktów z inspekcją pracy podporządkowują się zapewne jej stanowisku. Skracają zatem w grafikach pracę zatrudnionych na zmiany tak, by mogli w pełni odpocząć podczas dni wolnych. Jednocześnie płacą im jak za cały etat. Zadania zlecone ponad limity harmonogramu trzeba im jednak dodatkowo wynagrodzić. Takie firmy muszą też jeszcze raz sięgnąć do kieszeni, by opłacić dodatkowy personel.

- Podwładny nie może tracić finansowo dlatego, że pracodawca postępuje zgodnie z przepisami

- podkreśla przewodniczący Drabik.

Niektórzy eksperci uważają inaczej: że dzień wolny rozpoczyna się bezpośrednio po zakończeniu pracy nadanej zmianie. Wręcz namawiają do takiej organizacji toku produkcji, bo nie ma wtedy kłopotów ze zbilansowaniem pracy zmianowców.

- Nie widzę powodów, by ministerialnemu stanowisku nadawać moc obowiązującego prawa

- tłumaczy Orłowski.

- Zwłaszcza że nie współgra z wymiarem czasu pracy. Ministerstwo i inspekcja wyrazili w nim po prostu swój pogląd.

Szkopuł w tym, że pracodawcy boją się kontrolerów z inspekcji. A ci twardo obstają przy interpretacji i w razie naruszeń występują, by ją honorować.

- Nie mamy ogólnych wytycznych, by nieprzestrzeganie interpretacji kwalifikować jako wykroczenie i karać grzywną

- sygnalizuje Piotr Wojciechowski, wicedyrektor Departamentu Prawnego w Głównym Inspektoracie Pracy.

- To bowiem kwestia sporna i nierozstrzygnięta w kodeksie. Inspektorzy poprzestają zatem na wystąpieniach, których niewykonanie nie pociąga za sobą sankcji egzekucyjnych.

Kazimierz Drabik twierdzi, że wielu zatrudnionych na zmiany wkrótce zażąda w sądach rekompensaty za wyznaczanie im przez firmy zbyt długiej pracy i naruszanie norm odpoczynku. Nie ukrywa, że sprawę powinien rozstrzygnąć w uchwale SN. Atak się stanie, jeśli w niższych instancjach zapadną sprzeczne werdykty.

- Związek wesprze odważnych

- zachęca Drabik.

Zawiniły dziurawe przepisy o czasie pracy, którym brakuje definicji dnia wolnego. Zdaniem inspekcji pracy i ministerstwa trwa on kolejne 24 godziny od momentu zakończenia ostatniej doby pracowniczej. Jeśli więc ktoś w poniedziałek pracuje od ósmej rano, a ma wolny wtorek, to dzień wolny biegnie dopiero od ósmej rano (kiedy to zamyka się doba robocza). Do pracy powinien zatem przyjść dopiero na ósmą w środę. Jeśli szef każe przyjść wcześniej, będą to nadgodziny. Wykładnię tę popierają niektórzy eksperci, m.in. Arkadiusz Sobczyk, radca prawny z kancelarii Sobczyk i współpracownicy.

Pozostało 87% artykułu
Sądy i trybunały
Absolwenci KSSiP w zawieszeniu, bo pominięto ich przy nominacjach
Nieruchomości
Ogródki działkowe nie zostaną zlikwidowane. Resort zmienia przepisy
Sądy i trybunały
Bodnar zdegraduje sędziów? Tzw. "neosędziowie" zostaną cofnięci do roli asystentów
Sądy i trybunały
Rząd nie uzna wyboru prezesa Izby Cywilnej SN? Adam Bodnar: absolutnie
Podatki
Afera paragonowa. Kontrolerów można nie lubić, ale nie wolno im przeszkadzać
Prawo dla Ciebie
Myśliwi nie chcą okresowych badań. A rząd szykuje ograniczenie polowań