W Krajowym Programie Reform na lata 2022/2023, wysłanym do konsultacji społecznych, rząd zapowiedział opublikowanie pod koniec tego roku raportu o jednolitej umowie o pracę, która ma zwiększyć elastyczność zatrudnienia, ale i bezpieczeństwa na polskim rynku pracy.
Dostaną po kieszeni
Oznaczałoby to powrót do koncepcji, o której najgłośniej było jeszcze w 2015 r. W jej myśl osoby zatrudnione na różnego rodzaju umowach byłyby traktowane tak samo, jakby były zatrudnione na etacie. Zmiany może więc odczuć około miliona zleceniobiorców i kolejne 2 miliony prowadzących działalność gospodarczą. Jednakowe traktowanie oznacza m.in. zapłatę wyższych składek ZUS, co polepszy ich ochronę ubezpieczeniową, odbije się jednak na wysokości wynagrodzeń.
– Jednolity kontrakt na pracę mógłby się w Polsce sprawdzić, bo mamy wiele różnych form zatrudnienia, które sprawdzają się w spokojnych czasach, a nie dają praktycznie żadnej ochrony, gdy pojawia się kryzys gospodarczy. Najlepiej pokazała to w ostatnim czasie epidemia Covid-19, po której rozpoczęciu jako pierwsi źródło utrzymania stracili różnego rodzaju zleceniobiorcy czy świadczący usługi w działalności gospodarczej – komentuje Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. – Warto, aby takie zmiany zostały połączone z uelastycznieniem obecnych zapisów kodeksu pracy, zarówno pod kątem długości okresów wypowiedzeń, jak i powodów rozwiązania umów. W innym przypadku pojawi się ryzyko uciekania przed takimi umowami w szarą strefę. By rozwiązać problemy dualizmu obecnego na rynku pracy, trzeba połączenia zmian w formie zatrudnienia i samego kodeksu – dodaje.
Czytaj więcej
Dorabiający na kilku kontraktach zarobią mniej, bo dopłacą nawet 4 mld zł za lepszą ochronę w ZUS.
Zdaniem Kubisiaka wyzwaniem będzie rozwiązanie problemu, jaki powstanie na styku jednolitej umowy o pracę i działalności gospodarczej, której założenie może po zmianach okazać się atrakcyjną finansowo alternatywą dla zmienionej umowy o pracę.