Kilka miesięcy temu prezes NBP Adam Glapiński oznajmił, że na banknocie tysiączłotowym będzie wizerunek kobiety. Rozgorzały domysły, czy będzie to królowa Jadwiga.
Jednak w tej dyskusji oprócz wątków feministycznych słychać było tez zaniepokojenie ekonomistów. Bo nikt nie podważał zasług królowej, uznanej przez Kościół za świętą. Chodziło raczej o dziwną politykę obrony gotówki. O ile Europejski Bank Centralny z powodu walki z szara strefą zaprzestał druku banknotów 500 euro, to NBP najpierw wprowadził „pięćsetkę” z Janem III Sobieskim, a potem zapowiedział emisję banknotu tysiączłotowego. Glapiński powołał też radę ds. obrotu gotówkowego, która ma stać na straży bezpieczeństwa szelestu papieru i brzęku monet.
Czytaj więcej
Zapłata powyżej 8 tys. zł ma być tylko z konta. Inaczej przedsiębiorca nie rozliczy podatkowych kosztów.
To wszystko działo się równocześnie z popularyzacją płatności elektronicznych, bo w czasie pandemii o kilkanaście procent wzrosła liczba terminali płatniczych. Wiele osób zraziło się do gotówki, którą zaczęto uważać za środek niehigieniczny.
Jednak – paradoksalnie – w pandemicznej gospodarce gotówki przybyło. Pod koniec czerwca tego roku było jej w obiegu 342 miliardy, o 46 mld więcej niż rok wcześniej. Ekonomiści nie przypisują tego nawet polityce NBP ani inflacji, co po prostu zapotrzebowaniu rynkowemu.