Co za sina wizja kąpie się w moczarach
I czyj jęk rozpaczy w takt wichru się żali
Te śmiertelne szczątki w lesie zagrzebane
Dzieło rąk morderczych krwią polską zroszone
W sercu polskim nową odkrywają ranę
Na barki złożyło dawną cierniową koronę
W katyńskich mogiłach spoczęli rycerze
Których dłoń ubiła sowieckich siepaczy
Śpijcie męczennicy gęsty las was kryje i dobrze ustrzeże
Bo już żaden z was więcej ojczyzny nie zobaczy
Niech sosny wam szumią modlitwą pokoju
Niech ofiara wasza do nieba się niesie
Wam nie trzeba już znosić ni trudu nie znoju
Gdyż wy śpicie snem wiecznym tam w Katynia lesie
Śpijcie bracia w pokoju, my polska młodzieży
Ślubujemy dziś wszyscy nad waszą mogiłą
Że jeszcze dojdziemy Katynia rubieży
I zapłacim za zbrodnie ze zdwojoną siłą'
Krew bezbronnych się przelała dla Ojczyzny chwały
Łzy sieroce niech zaciężą na barkach tyranów
Nad ziemią sowiecką chmur naszych ciągną zwały
Wiatr smętną pieść zawodzi wśród stepu kurhanów
Przypominają się natychmiast kpiny z wierszy pisanych w tamtych latach, jakie padły ostatnio w Radiu Tok FM. Warto pamiętać, że wtedy patos był ostatnim szańcem obrony.
Trzymany w areszcie przez święta, przypierany do muru „antyradzieckim wierszem", Chmielewski zostaje zwolniony za cenę upokarzającej deklaracji o zamiarze pokochania nowej rzeczywistości. Donosy jego najbliższego współpracownika z PSL-owskiej młodzieżówki młodszego o cztery lata Jana Brauna nie pozostawiają wątpliwości co do decyzji Bolka: „Idąc ulicą z Minchbergiem spotkaliśmy przypadkiem Chmielewskiego Bolesława, byłego kuratora koła młodych PSL Pragi Północ. Chmielewski odniósł się do nas ozięble i obojętnie, nie chciał nawet wiele rozmawiać. Matka jego nie pozwala na przychodzenie do niego do domu byłych kolegów z PSL. Agent «Tur»".
Czujne oko majora Nazarewicza
Historia Brauna, bo to on był „Turem", to zapis oddzielnej tragedii, jak z Dostojewskiego. Był to odważny młody człowiek, też z rodziny kolejarskiej z Pragi, w wieku 17 lat uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. Chodził po mieście z pistoletem, był bity i zamykany do aresztów (Chmielewski przestrzegał go przed zbytnią brawurą), a zarazem pisał meldunki dla UB od połowy 1946 roku, kiedy złamano go w niejasnych okolicznościach. Nie wiadomo, która rzeczywistość była w jego umyśle bardziej prawdziwa. Jan Olszewski, który nie znał jego podwójnej roli, w rozmowie ze mną nazwał Brauna „postacią charyzmatyczną".
Braun stworzy konspirację o narodowym zabarwieniu z grupy licealistów wyrzuconych ze szkół po bójce w budynku PSL, tych opisanych przez Olszewskiego. Pójdzie z nimi do lasu w marcu 1948 roku, a w trzy miesiące później podczas pobytu w Warszawie zadenuncjuje wszystkich. Nie przeszkodzi to sądowi wojskowemu skazać go na śmierć – zmienioną jednak na 15 lat więzienia. Ale nie miało to nic wspólnego z Chmielewskim, który wówczas nie miał już z Braunem kontaktów.
Wyrzucony z liceum dla pracujących, pozbawiony możliwości zrobienia matury, były zośkowiec i PSL-owiec próbował przetrwać na posadzie w firmie drzewnej Paged na Grochowskiej. Zdołał uzyskać przyjęcie do innej szkoły. Na podstawie wywiadu środowiskowego z początku roku 1949 wiemy, że w pracy Chmielewski z nikim nie rozmawiał o polityce. Ta ostrożność miała pozwolić przeżyć z zachowaniem elementarnej godności. A jednak wypatrzyły go oczy bezpieki.
„Dnia 13 marca 1949 dokonać tajnego zdjęcia Chmielewskiego, gdy będzie się udawać do pracy 7.30 na rogu Małej i Inżynierskiej. Przesłuchać Chmielewskiego na okoliczność jego przynależności do AK (ugrupowanie Parasol), kontaktów w czasie okupacji i obecnie zarzucając mu pozostawanie w chwili obecnej w konspiracji. Uzyskać kontakty Chmielewskiego z b. członkami Zarządu Grodzkiego PSL.
Oznajmić Chmielewskiemu, że dyrektor szkoły, którzy przyjął go jako ucznia będzie pociągnięty do odpowiedzialności dyscyplinarnej za ten fakt, gdyż Chmielewski został wydalony ze szkoły, nie ma prawa go przyjmować (Chmielewski obecnie przygotowuje się do matury). Przypomnieć Chmielewskiemu, że przy zwalnianiu go z aresztu, gdy prosił żeby go nie wyrzucać w pracy, zgodzono się na to w tym celu żeby zaniechał wrogiej działalności.
Mając na uwadze, że Chmielewski choć był w Parasolu (UB często myliła tę formację z „Zośką" – P.Z.), nie jest obecnie w organizacji nielegalnej i może przypuszczać, że po paru tygodniach może opuścić areszt, to jednak fakt postradania pracy i brak możliwości kontynuowania nauki (po raz kolejny przygotowuje się do matury na skutek trwania kolejnych aresztów które zawsze wypadają przed egzaminem maturalnym) należy sądzić, że rzuconą mu myśl przystąpienia do współpracy podchwyci deklarując współpracę.
Gdyby powyższe nie wystarczyło do załamania Chmielewskiego należy zarzucić mu wychowanie młodzieży w kole PSL, którego był kuratorem na bandytów (wsparcie faszystowskiej ideologii) i ciążącą przez to na nim odpowiedzialność oraz tolerowanie ich przynależności do bandy, choć o niej musiał wiedzieć".
Pod rozkazem podpisany jest major Ryszard Nazarewicz, szef wydziału V (politycznego) Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego dla miasta st. Warszawy, które zajmowało się praską organizacją PSL. Ten starszy od Chmielewskiego tylko o trzy lata komunista zaczął swą karierę w roku 1940 we Lwowie jako komsomolec o nazwisku Raps. Z tekstu wyziera zimne okrucieństwo metody łamania ludziom życia. Nazarewicz zasłynął później jako ważny funkcjonariusz UB, SB, a wreszcie „intelektualista" obsługujący PZPR i wiadome służby. Jeszcze w III RP spierał się z IPN.
Kilku dawnych podopiecznych Chmielewskiego z PSL-owskiej młodzieżówki zostało dopiero co skazanych na śmierć. On zaś po kilku tygodniach aresztu złamał się. Podpisał zobowiązanie jako TW Komorowski. Nie zmuszano go do szpiegowania dawnych kolegów z „Zośki", bo ci z nim zaprzyjaźnieni, już byli w celach. Zmiotła ich fala aresztowań z przełomu 1948 i 1949 roku. Próbował ich nawet bronić podczas przesłuchań, zapewniając, że z pewnością nie byli konspiratorami.
W ubeckiej sieci
Żądano jednak, aby odnalazł dawnych znajomych z PSL. Trafiamy w papierach na rozpaczliwą próbę wyplątania się Chmielewskiego z sieci. W maju pisze list, nie wiadomo do kogo. Ten tekst podobnie jak „odpowiedź" podporucznika Strusińskiego to wstrząsające świadectwo łamania człowieka.
Chmielewski napisał, że zgodził się chętnie na współpracę, ale „po zapoznaniu sprawy od strony praktycznej przekonałem się, że wymagania stawianie mi przez ob. Strusińskiego przechodzą niestety moje możliwości. Główną przeszkodą w tego rodzaju pracy jest fakt, że prawie nie znam ludzi, o których chodzi Urzędowi Bezpieczeństwa. Ob. Strusiński wysyła mnie do ludzi, do których nie mam żadnego podejścia. (...). Poza tym w czasie naszego ostatniego spotkania ob. Strusiński wydarł ze mnie doniesienie na mego stryja. Po naszym spotkaniu byłem przerażony tym co uczyniłem. Zdałem sobie sprawę, że obywatel Strusiński jest bezwzględny w swym postępowaniu i nie potrafi nawet uszanować uczuć, jakie żywię do moich najbliższych. Obawiam się, że jeżeli dłużej pozostanę pod wpływem ob. Strusińskiego, zacznę donosić o każdym słowie swoich najbliższych, a nawet mojej matki. Są to ludzie prości nie zajmują się polityką".
Stryja opisał jako dawnego sympatyka komunizmu, uczestnika rewolucji październikowej, z którym kłócił się jako opozycjonista. Jak miałby na niego donosić? „Byłoby to z mojej strony łajdactwo".
Na koniec pojawia się błaganie, zarazem próba wyprowadzenia UB w pole. „Wierzę, że będę miał możność wykazania się lojalnością na innym polu jak współpraca z UB. Mam wrażenie, że na polu pracy zawodowej osiągnę znacznie lepsze wyniki i społeczeństwo będzie miało ze mnie większe korzyści".
Odpowiedź Strusińskiego jeszcze dziś budzi dreszcz. „Powiedziałem mu, że znamy bardziej dotkliwe uderzenie jak osadzenie go w areszcie". Równocześnie ubek podsuwał marchewkę. Wskazując jako pierwszy obiekt inwigilacji Mieczysława Wardzińskiego, jednego z dawnych szefów warszawskiego PSL, tłumaczył udręczonemu Bolkowi, że przecież nie ma obowiązku informowania o nieprawomyślności swoich rozmówców, o ile zmienili zdanie i mówią dobrze o nowej rzeczywistości.
Nie wiemy, czy go bito. I czym naprawdę straszono. Sfingowanym procesem? A może śmiercią? W końcu zabicie go (albo kogoś z rodziny) nie nastręczyłoby bezpiece trudności. Agnieszka Pietrzak, autorka pracy o represjach wobec zośkowców, przypomina wprawdzie, że jedna z dawnych łączniczek z tego kręgu Barbara Szulig („Basia") odmówiła współpracy nawet po tym, jak wożono ją nad Wisłę i grożono śmiercią. Ale też kilku zośkowców donosiło na ludzi ze swego środowiska, i to wcześniej. A byli to podczas wojny dzielni ludzie.
Przez kilka lat Bolesław Chmielewski funkcjonował jako tajny współpracownik. Ponieważ konsekwentnie utrzymywał, że nie ma dostępu do politycznych znajomych, w maju 1950 roku przeniesiono go do wydziału gospodarczego stołecznego Urzędu Bezpieczeństwa. Składał meldunki o swojej firmie. Nie wiemy, czy kogoś realnie skrzywdził, zachowały się tylko strzępy jego informacji.
Zarazem, choć był chwalony przez nadzorców za sumienność, kolejny wywiad środowiskowy odnotował beznamiętnie próbę samobójstwa – wyskoczył po pijanemu przez okno. W roku 1953 wyrzucono go z pracy w Pagedzie – uznano, że zataił swoje zbyt... wysokie kwalifikacje. On uważał, że karzą go za AK. A ubek Strusiński pisał, że w duszy Bolek pozostaje wrogiem. Z tych papierów wyziera rozpacz.
W grudniu 1956 roku po wielu miesiącach unikania spotkań Bolesław Chmielewski, wtedy 33-letni mężczyzna, zerwał współpracę. Próbowano ją wznowić w roku 1959. Końcowy zapis funkcjonariusza już Służby Bezpieczeństwa czytałem w euforii. „Wymieniony kategorycznie odmawia utrzymywania kontaktu w jakiejkolwiek postaci poza oficjalną z SB. Oświadczył, że jest negatywnie nastawiony do komunizmu, który zrobił mu wielką krzywdę. Obecnie po Październiku ustabilizował się, ożenił, ma dziecko, uczy się, kończąc X klasę, z której został usunięty w 1947 roku na naszą interwencję. Mimo negatywnego stosunku do ustroju jest lojalnym obywatelem, pracuje, ale nie chce się angażować w politykę. Utrzymuje kontakty ze swymi kolegami z batalionu Zośka, ale to powinno być dla nas zrozumiałe".
Jednak w świetle chwały
Co ciekawe, SB pogodziła się z tym. Powiedzmy dobitnie: ktoś, kto urządza dziś lustracyjny proces intencji ludziom złamanym w czasach stalinowsko-bierutowskiej tyranii, rozumie niewiele. Czy Chmielewski był tchórzem? A czy tchórz zaciąga się w wieku lat 16 do polskiego wojska?
A co, jeśli ubek groził, że wejdzie do jego kamienicy i wyrzuci jego matkę na bruk studziennego podwórka? Takich gróźb nie zapisywano w aktach.
Ale też zyskujemy namacalny dowód na to, że po 1956 roku można było odmówić. To dwie różne rzeczywistości, warto i to pamiętać. Chmielewski odmawia i zaczyna normalne życie. Właściwie następuje u niego coś w rodzaju odblokowania się – wtedy zakłada rodzinę.
Dlaczego wybrałem takiego bohatera? Bo Polacy upadali, ulegali presjom ponad ludzkie siły. Można twierdzić, że Żołnierze Wyklęci uniknęli upokarzających kompromisów. Ale młodsi koledzy Chmielewskiego, ci co poszli do lasu, skończyli jako podsądni w procesie, gdzie nie tylko sypali, ale upokarzali się (przyznajmy – po torturach), potępiając swoje grzechy, podobnie zresztą jak ogromna większość więźniów politycznych. To trudne do pogodzenia z najbardziej upiększoną wersją naszej historii.
Ale zarazem... Chmielewscy to sól naszej ziemi, nasi bohaterowie. Także przykład tego, jak masy stawały się obywatelami, jak przejęły rolę dawnych elit w walce o Polskę – podczas najstraszniejszej wojny, i po niej. Z pewnością było im trudno, może i dlatego, że w teorii hasła rewolucji adresowano i do nich. Ale oni chcieli być dobrymi Polakami.
W liście przejętym przez UB Roman „Dzibek" Chmielewski prosi matkę, aby nie pozwalała się angażować bratu, bo nie warto być w dzisiejszych czasach idealistą. Otóż ówcześni Polacy mieli prawo po latach nieszczęść do takich zwątpień. Stawali dzielnie. Ileż mogli wytrzymać?
I Polacy się podnosili. Bolesław Chmielewski skończył studia, został ekonomistą. Od roku 1966 działał w tzw. Środowisku Zośkowców powołanym przy otwierającej się wtedy na żołnierzy AK organizacji ZBOWiD. Jego nazwisko znajdujemy jako jednego z pełnomocników Zośkowców, obok prof. Tytusa Karlikowskiego, który jest dziś przewodniczącym tej grupy.
W rocznych kronikach Środowiska można zobaczyć zdjęcia Chmielewskiego. Odwiedza szkoły, dogląda grobów kolegów. Robi to, co wtedy można było robić dla pamięci wojennych bohaterów. Działał jeszcze w latach 90., do końca życia.
– W czasie wojny go nie poznałem. Po raz pierwszy spotkałem go przypadkiem w roku 1951 w firmie Paged, gdzie przez kilka miesięcy pracowałem po studiach. Potem widywaliśmy się od lat 60. na zebraniach zośkowców. Pracowity, miły człowiek, bardzo zaangażowany. Był prezesem spółdzielni transportowej. Kiedy stawialiśmy groby, ja dostarczałem materiały, a on zapewniał transport i zajmował się osadzaniem krzyży. Swoimi doświadczeniami z pierwszych lat po wojnie się nie dzielił, choć wiedzieliśmy, że był w PSL – wspomina prof. Karlikowski.
Nie zwierzał się z kilkuletniego dramatycznego doświadczenia, bo i co miał mówić. Tamten epizod z zośkowcami nie miał nic wspólnego. Bolesław Chmielewski odszedł 13 września 1998 roku. Trzy lata wcześniej w Anglii zmarł jego brat Roman.
Bolek, tak o nim myślę, pojawia się w mojej historycznej powieści, która wyjdzie na jesieni. Kiedy stałem na podwórku kamienicy przy Małej, wyobrażałem go sobie w tych najgorszych latach: rozgorączkowanego, wspominającego brata zabitego w Powstaniu Warszawskim. Dumającego o własnym losie.
Był jedną z tysięcy ofiar. Ryszard Nazarewicz przeżył go o dziesięć lat, fetowany przez środowiska postkomunistyczne, autor książek wydawanych jeszcze w III RP, zamożny emeryt.
Autor jest publicystą i zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „wSieci", historykiem, pisarzem
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95