Piotr Zaremba: TW „Komorowski”. Życie w matni

Mija 70. rocznica sfałszowanego referendum „trzy razy tak". PSL Stanisława Mikołajczyka stało się wielkim zrywem patriotycznym, w który zaangażowały się masy Polaków. Ja wybrałem postać z krwi i kości – z upadkami, ale i optymistycznym finałem. Kogoś, kto został złamany, bo wcześniej – paradoks – wyróżnił się odwagą.

Aktualizacja: 30.06.2016 14:55 Publikacja: 30.06.2016 13:37

Opisałem kilka tygodni temu w tygodniku „wSieci" niezwykłą historię: grupy młodych ludzi, którzy 26 października 1947 roku po ucieczce Stanisława Mikołajczyka z Polski próbowali obronić budynek PSL w Warszawie przed prokomunistyczną bojówką. Zapłacili wysoką cenę. Wyrzuceni ze szkół, niektórzy poszli potem do lasu i zginęli.

Ci chłopcy noszenie gazet czy rozklejanie PSL-owskich plakatów traktowali jako przedłużenie wojennych nakazów. Wielu było w Szarych Szeregach, niektórzy walczyli w powstaniu. Opowiadał mi o tym jeden z nich, Jan Olszewski – w późniejszych latach prawnik związany z antykomunistyczną opozycją, po 1989 roku premier. To jego przyjaciela ze szkolnej ławki Józefa Łukaszewicza komuniści zabili w maju 1949 roku strzałem w tył głowy za udział w narodowej partyzantce.

Ale w budynku PSL znalazł się wtedy także opiekun praskiej organizacji młodzieżowej Bolesław Chmielewski. – Pamiętam nazwisko, ale to był człowiek trochę starszy, myśmy go widywali z daleka – relacjonował mi Olszewski.

Kamienica ze studnią

W teczce Bolesława Chmielewskiego, urodzonego 31 lipca 1923 roku, zachowały się jego legitymacyjne zdjęcia. Młoda sympatyczna twarz, podobny do brata, którego fotografię znajdziemy na stronie internetowej Muzeum Powstania Warszawskiego. W papierach są zeznania i oświadczenia pisane jego ręką. Z błędami ortograficznymi, które wynikają z życiorysu. Lata całe walczył, żeby dali mu zdać maturę.

Zachował się też adres: Mała 13 mieszkania 7. To, zgodnie z nazwą, niewielka warszawska uliczka w sercu starej Pragi-Północ, poprzeczna od Inżynierskiej, równoległa od Stalowej. Ta kamienica nadal stoi, z czerwonej cegły, ze studziennym podwórkiem. Tylko talerzowe anteny w oknach sygnalizują upływ czasu. Tu mieszkał, przed wojną z ojcem kolejarzem, sympatykiem PPS, matką i dwoma braćmi. Raczej biedna, plebejska okolica, gdzie rodziny kolejarskie i tak należały do elity.

Czytaj także:

Chmielewski zostawił po sobie kilka życiorysów pisanych na żądanie UB. Przed wojną chodził do gimnazjum na Pradze. Musiał być odważnym chłopcem, skoro już jako szesnastolatek podczas kampanii wrześniowej 1939 roku był łącznikiem w wojskowej sztafecie PKP. W latach 1941–1942 był na robotach w Niemczech, skąd wrócił w niejasnych okolicznościach po śmierci ojca.

Jego bracia: starszy o rok Henryk i młodszy o dwa lata Roman byli w AK. Znaleźli się w elitarnym batalionie Zośka, chociaż nie pochodzili z środowisk inteligenckich, które nam się z tą formacją kojarzą. Kluczem było harcerstwo. Nic dziwnego, że po powrocie z Niemiec Bolek też zostaje AK-owcem. Pisał, że do jego obowiązków należało kształcenie się i noszenie bibuły. O ile Henryk był heroicznym „Hektorem", a Roman figlarnym „Dzibkiem" (tak mówiła do niego rodzina, wiemy to z listów skonfiskowanych przez UB), o tyle najmłodszy nazwał się już całkiem żartobliwie „Pingwinem".

Zachował się opis akcji „Zośki", w której brali udział obaj bracia Bolka. To atak na kontrolerów tramwajowych będących w istocie agentami Gestapo. „Dzibek" prowadził samochód, a „Hektor" był poważnie ranny w plecy.

Bolek jesienią 1943 roku został pochwycony w łapance i wywieziony na Pomorze. W jednej z wersji pisał o sobie jako więźniu Stutthofu, według innej był na robotach w Gdańsku. Po nieudanej ucieczce trafił do obozu koncentracyjnego na zachodnim Pomorzu w Policach, skąd wrócił do Warszawy w maju 1945 roku. Miał wtedy 22 lata. Zastał rodzinę w ruinie.

Bracia walczyli w Powstaniu Warszawskim na prawym brzegu Wisły. Henryk, „Hektor" zginął dziesiątego dnia powstania na terenie cmentarza żydowskiego. „Dzibek" dostał się do niewoli i do Polski po wojnie już nie wrócił.

Matce został jeden syn. Pewnie wraz z tłumami mieszkańców Pragi witali w czerwcu 1945 roku Stanisława Mikołajczyka. Jan Olszewski opisywał nieopisany entuzjazm robotniczej dzielnicy dla polityka, który podjął grę z komunistami po to, aby powstrzymać komunizm.

Bolek staje do walki

Po powrocie „Pingwin" odnowił więzi organizacyjne z zośkowcami. Wraz z Wojciechem Szymanowskim i Stanisławem Rybką ujawnił się przed komunistycznymi władzami. Ze wzmianek w zeznaniach wynika, że choć był krótko zaangażowany w konspirację, jego związki z tymi ludźmi, zapewne także dzięki pamięci o braciach, utrzymały się po wojnie.

On, chłopak z Pragi, przyjaźnił się z nimi, chodził na jakieś imieniny do Śródmieścia. – To było środowisko nastawione na pozytywistyczne przetrwanie, ale też bardzo mądrze kultywujące swoje tradycje. Zarazem gromadzili broń i szybko stali się celem oskarżeń – relacjonuje badacz historii batalionu „Zośka" dr Mariusz Olczak z Archiwum Akt Nowych.

Równocześnie Bolek włączył się w organizowanie PSL, które w Warszawie (wbrew nazwie) nie zrzeszało chłopów, lecz niemal wszystkich niechętnych komunistom. Nie tylko wszedł w skład zarządu grodzkiego dzielnicy Praga-Północ, ale powierzono mu nadzór nad kołem młodzieżowym.

Z donosów wyłania się barwna charakterystyka – koledzy, którzy poszli na współpracę z UB, opisują go jako impulsywnego fanfarona opowiadającego, że jest związany z Intelligence Service, chełpiącego się, że zna wszystkich agentów w swojej organizacji. To ostatnie robił w rozmowach z... agentami.

Możliwe, że pewną rolę w tej tromtadracji odgrywało swoiste spóźnienie na wojnę – w tym przypadku rozminięcie się z Powstaniem Warszawskim. Swoim podopiecznym z koła młodzieżowego, też nieco spóźnionym, fundował w tajemnicy przed władzą wojskowe ćwiczenia.

Chmielewski nie jest w tamtym czasie typem harcerza. Sporo pije, przyjmuje w mieszkaniu kobiety – to też utrwalono w donosach. Zarazem to energiczny organizator i żarliwy patriota. W sierpniu 1946, jak wynika z rozmowy ubeka z dozorczynią, wraca z poświęcenia sztandaru stronnictwa w Płocku z rozbitą głową, bo bojówka PPR tłukła tam drągami ludzi jak leci.

Apogeum aktywności Chmielewskiego to czas kampanii wyborczej na początku 1947 roku. Chce zorganizować przejazd samochodami po ulicach Pragi, mają puszczać przez megafony muzykę i przyciągać transparentami uwagę wyborców. Akcja organizowana według najnowszych marketingowych recept zostaje udaremniona na skutek donosów. Bojówki odbierają chłopcom z praskich szkół transparenty, biją ich, pojazdy zostają zajęte na rzecz... kampanii Bloku Demokratycznego.

Bolek biega po swojej dzielnicy z odczytami, ale też jeden z donosów opisuje, jak spotyka się z kupcami i rzemieślnikami na wódeczce w sklepie spożywczym na rogu Stalowej i Inżynierskiej, gdzie bywają takie postaci jak „Gruby Józek, właściciel kawiarenki" czy „Garbaty Szewc", a gdzie gromadzone są „przez Chmielewskiego juniora" plakaty PSL. Te spotkania to dobry przyczynek do opisu stanu nastrojów polskiego społeczeństwa.

Jest jednym z wielu mężów zaufania PSL, ale – jak prawie wszyscy – nie zostaje 19 stycznia 1947 roku wpuszczony do lokalu wyborczego. Po sfałszowanych wyborach próbuje działać nadal. Kolejny donos informuje, że do mieszkania zajmowanego przez niego z matką nadal przychodzą młodzi ludzie w licealnych czapkach na zebrania. Jest coraz częściej wzywany na UB. Przed aresztowaniem na dłużej ratuje go w maju 1947 roku interwencja posła PSL Stefana Korbońskiego.

Praski Rejtan

Wspomniana na początku tekstu akcja obrony budynku stronnictwa w Alejach Jerozolimskich była przypadkowa. Grupa młodych ludzi przyszła na odczyt krakowskiej działaczki Barbary Matus, a sekretarz generalny PSL Stanisław Wójcik i kierownik wydziału organizacyjnego płk Franciszek Kamiński poprosili ich o pomoc w zablokowaniu bojówki prokomunistycznego odłamu ludowców.

Sam Chmielewski został przyprowadzony z mieszkania na Pradze przez koleżankę. Próbował dowodzić, rozdawać zadania. Na młodych demobilizująco działała chwiejność PSL-owskiej starszyzny – wydawało się, że Kamiński i Wójcik traktują akcję tylko jako środek nacisku na PSL-owskich konformistów: Czesława Wycecha i Kazimierza Banacha. Kiedy zostali zlekceważeni, stracili głowę i przestali się interesować obrońcami. Możliwe, że z tego powodu Chmielewski wyszedł z budynku wieczorem, jeszcze przed bójką zakończoną interwencją UB.

Nie przeszkodziło to ubekom zamknąć go trzy dni później do aresztu. Złożył zeznania. Pamiętajmy, nie są to precyzyjne zapisy rozmowy, a swoiste scenariusze. UB szukała u niego potwierdzenia zdarzeń, które i tak znała z relacji agentów. Chmielewski podkreślał, że chłopcy działali z polecenia starszych działaczy PSL. Co paradoksalne, jeden ze wspomnianych przez niego „inspiratorów", były poseł do KRN Stanisław Mazur, był kilka miesięcy wcześniej zwerbowany przez UB. Te zeznania to nieskuteczna próba obrony młodych podopiecznych w świecie, gdzie każdy próbował się już ratować na własną rękę.

Chmielewski podczas przesłuchań dowodził, że jego działalność była legalna, ale złożył rytualną, dość powściągliwą deklarację odcięcia się od Mikołajczyka. Wyszedł na wolność. I oto 14 grudnia 1947 roku w Polsce, w której nie ma już opozycji, 24-latek pojawia się na zebraniu warszawskich działaczy PSL w tym samym budynku w Alejach Jerozolimskich.

Prawda jest taka, że wielu przestraszonych PSL-owców próbowało się wtedy ratować, potępiając zbiegłego lidera. Wygrywała niewiara w sens oporu łącząca się czasem z żalem do człowieka, który zaprowadził ich na skraj przepaści, a potem sam wyjechał.

Bezpieka „pomagała im", wzywając nieustannie na przesłuchania, zamykając do aresztów, strasząc. Sprawozdania warszawskiego Urzędu Bezpieczeństwa pełne są opisów zeznań i deklaracji lojalności, nawet tak dzielnych ludzi jak Henryk Małowidzki, podczas wojny jeden z dowódców AK na Pradze (on zostanie aresztowany w roku 1950).

Samego Chmielewskiego te dokumenty opisują jako człowieka, który opowiada, że „ma w ogóle dość polityki", co było i tak najbardziej honorową próbą wybrnięcia ze ślepego zaułka, w którym można było manifestować poparcie albo milczeć.

A jednak podczas zebrania w siedzibie PSL Bolek nie wytrzymuje, prosi o głos i sprzeciwia się uchwale piętnującej prezesa PSL. „Powiedział bardzo wzburzony, że nie wiadomo jeszcze czy należy potępiać Mikołajczyka, a po drugie jak można potępiać i oskarżać człowieka, który nie może się bronić. Dostał duże oklaski. Dodał jeszcze, że jeżeli Mikołajczyk jest winien, to nie tylko on, ale i ci co go potępiają, dlatego że wszyscy popieraliśmy jego politykę" – notowali ubecy.

Już dzień później praski Rejtan zostaje ponownie aresztowany. Pośród rzeczy zakwestionowanych w jego mieszkaniu jest list do nieżyjącego brata „Hektora" wysłany z Niemiec, zapewne z obozu jenieckiego przez kogoś, kto nazywa się Wacław Jarzębiński. A w liście wiersz o Katyniu. To z kolei świadectwo nastrojów i wiedzy Polaków z roku 1944 – list wysłano kilka tygodni przed Powstaniem Warszawskim:

Ci, którzy nie wrócą

Czy słyszysz szum wiatru w stepowych szuwarach

Czy słyszysz jęk skargi płynącej z oddali?

Co za sina wizja kąpie się w moczarach

I czyj jęk rozpaczy w takt wichru się żali

Te śmiertelne szczątki w lesie zagrzebane

Dzieło rąk morderczych krwią polską zroszone

W sercu polskim nową odkrywają ranę

Na barki złożyło dawną cierniową koronę

W katyńskich mogiłach spoczęli rycerze

Których dłoń ubiła sowieckich siepaczy

Śpijcie męczennicy gęsty las was kryje i dobrze ustrzeże

Bo już żaden z was więcej ojczyzny nie zobaczy

Niech sosny wam szumią modlitwą pokoju

Niech ofiara wasza do nieba się niesie

Wam nie trzeba już znosić ni trudu nie znoju

Gdyż wy śpicie snem wiecznym tam w Katynia lesie

Śpijcie bracia w pokoju, my polska młodzieży

Ślubujemy dziś wszyscy nad waszą mogiłą

Że jeszcze dojdziemy Katynia rubieży

I zapłacim za zbrodnie ze zdwojoną siłą'

Krew bezbronnych się przelała dla Ojczyzny chwały

Łzy sieroce niech zaciężą na barkach tyranów

Nad ziemią sowiecką chmur naszych ciągną zwały

Wiatr smętną pieść zawodzi wśród stepu kurhanów

Przypominają się natychmiast kpiny z wierszy pisanych w tamtych latach, jakie padły ostatnio w Radiu Tok FM. Warto pamiętać, że wtedy patos był ostatnim szańcem obrony.

Trzymany w areszcie przez święta, przypierany do muru „antyradzieckim wierszem", Chmielewski zostaje zwolniony za cenę upokarzającej deklaracji o zamiarze pokochania nowej rzeczywistości. Donosy jego najbliższego współpracownika z PSL-owskiej młodzieżówki młodszego o cztery lata Jana Brauna nie pozostawiają wątpliwości co do decyzji Bolka: „Idąc ulicą z Minchbergiem spotkaliśmy przypadkiem Chmielewskiego Bolesława, byłego kuratora koła młodych PSL Pragi Północ. Chmielewski odniósł się do nas ozięble i obojętnie, nie chciał nawet wiele rozmawiać. Matka jego nie pozwala na przychodzenie do niego do domu byłych kolegów z PSL. Agent «Tur»".

Czujne oko majora Nazarewicza

Historia Brauna, bo to on był „Turem", to zapis oddzielnej tragedii, jak z Dostojewskiego. Był to odważny młody człowiek, też z rodziny kolejarskiej z Pragi, w wieku 17 lat uczestniczył w Powstaniu Warszawskim. Chodził po mieście z pistoletem, był bity i zamykany do aresztów (Chmielewski przestrzegał go przed zbytnią brawurą), a zarazem pisał meldunki dla UB od połowy 1946 roku, kiedy złamano go w niejasnych okolicznościach. Nie wiadomo, która rzeczywistość była w jego umyśle bardziej prawdziwa. Jan Olszewski, który nie znał jego podwójnej roli, w rozmowie ze mną nazwał Brauna „postacią charyzmatyczną".

Braun stworzy konspirację o narodowym zabarwieniu z grupy licealistów wyrzuconych ze szkół po bójce w budynku PSL, tych opisanych przez Olszewskiego. Pójdzie z nimi do lasu w marcu 1948 roku, a w trzy miesiące później podczas pobytu w Warszawie zadenuncjuje wszystkich. Nie przeszkodzi to sądowi wojskowemu skazać go na śmierć – zmienioną jednak na 15 lat więzienia. Ale nie miało to nic wspólnego z Chmielewskim, który wówczas nie miał już z Braunem kontaktów.

Wyrzucony z liceum dla pracujących, pozbawiony możliwości zrobienia matury, były zośkowiec i PSL-owiec próbował przetrwać na posadzie w firmie drzewnej Paged na Grochowskiej. Zdołał uzyskać przyjęcie do innej szkoły. Na podstawie wywiadu środowiskowego z początku roku 1949 wiemy, że w pracy Chmielewski z nikim nie rozmawiał o polityce. Ta ostrożność miała pozwolić przeżyć z zachowaniem elementarnej godności. A jednak wypatrzyły go oczy bezpieki.

„Dnia 13 marca 1949 dokonać tajnego zdjęcia Chmielewskiego, gdy będzie się udawać do pracy 7.30 na rogu Małej i Inżynierskiej. Przesłuchać Chmielewskiego na okoliczność jego przynależności do AK (ugrupowanie Parasol), kontaktów w czasie okupacji i obecnie zarzucając mu pozostawanie w chwili obecnej w konspiracji. Uzyskać kontakty Chmielewskiego z b. członkami Zarządu Grodzkiego PSL.

Oznajmić Chmielewskiemu, że dyrektor szkoły, którzy przyjął go jako ucznia będzie pociągnięty do odpowiedzialności dyscyplinarnej za ten fakt, gdyż Chmielewski został wydalony ze szkoły, nie ma prawa go przyjmować (Chmielewski obecnie przygotowuje się do matury). Przypomnieć Chmielewskiemu, że przy zwalnianiu go z aresztu, gdy prosił żeby go nie wyrzucać w pracy, zgodzono się na to w tym celu żeby zaniechał wrogiej działalności.

Mając na uwadze, że Chmielewski choć był w Parasolu (UB często myliła tę formację z „Zośką" – P.Z.), nie jest obecnie w organizacji nielegalnej i może przypuszczać, że po paru tygodniach może opuścić areszt, to jednak fakt postradania pracy i brak możliwości kontynuowania nauki (po raz kolejny przygotowuje się do matury na skutek trwania kolejnych aresztów które zawsze wypadają przed egzaminem maturalnym) należy sądzić, że rzuconą mu myśl przystąpienia do współpracy podchwyci deklarując współpracę.

Gdyby powyższe nie wystarczyło do załamania Chmielewskiego należy zarzucić mu wychowanie młodzieży w kole PSL, którego był kuratorem na bandytów (wsparcie faszystowskiej ideologii) i ciążącą przez to na nim odpowiedzialność oraz tolerowanie ich przynależności do bandy, choć o niej musiał wiedzieć".

Pod rozkazem podpisany jest major Ryszard Nazarewicz, szef wydziału V (politycznego) Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego dla miasta st. Warszawy, które zajmowało się praską organizacją PSL. Ten starszy od Chmielewskiego tylko o trzy lata komunista zaczął swą karierę w roku 1940 we Lwowie jako komsomolec o nazwisku Raps. Z tekstu wyziera zimne okrucieństwo metody łamania ludziom życia. Nazarewicz zasłynął później jako ważny funkcjonariusz UB, SB, a wreszcie „intelektualista" obsługujący PZPR i wiadome służby. Jeszcze w III RP spierał się z IPN.

Kilku dawnych podopiecznych Chmielewskiego z PSL-owskiej młodzieżówki zostało dopiero co skazanych na śmierć. On zaś po kilku tygodniach aresztu złamał się. Podpisał zobowiązanie jako TW Komorowski. Nie zmuszano go do szpiegowania dawnych kolegów z „Zośki", bo ci z nim zaprzyjaźnieni, już byli w celach. Zmiotła ich fala aresztowań z przełomu 1948 i 1949 roku. Próbował ich nawet bronić podczas przesłuchań, zapewniając, że z pewnością nie byli konspiratorami.

W ubeckiej sieci

Żądano jednak, aby odnalazł dawnych znajomych z PSL. Trafiamy w papierach na rozpaczliwą próbę wyplątania się Chmielewskiego z sieci. W maju pisze list, nie wiadomo do kogo. Ten tekst podobnie jak „odpowiedź" podporucznika Strusińskiego to wstrząsające świadectwo łamania człowieka.

Chmielewski napisał, że zgodził się chętnie na współpracę, ale „po zapoznaniu sprawy od strony praktycznej przekonałem się, że wymagania stawianie mi przez ob. Strusińskiego przechodzą niestety moje możliwości. Główną przeszkodą w tego rodzaju pracy jest fakt, że prawie nie znam ludzi, o których chodzi Urzędowi Bezpieczeństwa. Ob. Strusiński wysyła mnie do ludzi, do których nie mam żadnego podejścia. (...). Poza tym w czasie naszego ostatniego spotkania ob. Strusiński wydarł ze mnie doniesienie na mego stryja. Po naszym spotkaniu byłem przerażony tym co uczyniłem. Zdałem sobie sprawę, że obywatel Strusiński jest bezwzględny w swym postępowaniu i nie potrafi nawet uszanować uczuć, jakie żywię do moich najbliższych. Obawiam się, że jeżeli dłużej pozostanę pod wpływem ob. Strusińskiego, zacznę donosić o każdym słowie swoich najbliższych, a nawet mojej matki. Są to ludzie prości nie zajmują się polityką".

Stryja opisał jako dawnego sympatyka komunizmu, uczestnika rewolucji październikowej, z którym kłócił się jako opozycjonista. Jak miałby na niego donosić? „Byłoby to z mojej strony łajdactwo".

Na koniec pojawia się błaganie, zarazem próba wyprowadzenia UB w pole. „Wierzę, że będę miał możność wykazania się lojalnością na innym polu jak współpraca z UB. Mam wrażenie, że na polu pracy zawodowej osiągnę znacznie lepsze wyniki i społeczeństwo będzie miało ze mnie większe korzyści".

Odpowiedź Strusińskiego jeszcze dziś budzi dreszcz. „Powiedziałem mu, że znamy bardziej dotkliwe uderzenie jak osadzenie go w areszcie". Równocześnie ubek podsuwał marchewkę. Wskazując jako pierwszy obiekt inwigilacji Mieczysława Wardzińskiego, jednego z dawnych szefów warszawskiego PSL, tłumaczył udręczonemu Bolkowi, że przecież nie ma obowiązku informowania o nieprawomyślności swoich rozmówców, o ile zmienili zdanie i mówią dobrze o nowej rzeczywistości.

Nie wiemy, czy go bito. I czym naprawdę straszono. Sfingowanym procesem? A może śmiercią? W końcu zabicie go (albo kogoś z rodziny) nie nastręczyłoby bezpiece trudności. Agnieszka Pietrzak, autorka pracy o represjach wobec zośkowców, przypomina wprawdzie, że jedna z dawnych łączniczek z tego kręgu Barbara Szulig („Basia") odmówiła współpracy nawet po tym, jak wożono ją nad Wisłę i grożono śmiercią. Ale też kilku zośkowców donosiło na ludzi ze swego środowiska, i to wcześniej. A byli to podczas wojny dzielni ludzie.

Przez kilka lat Bolesław Chmielewski funkcjonował jako tajny współpracownik. Ponieważ konsekwentnie utrzymywał, że nie ma dostępu do politycznych znajomych, w maju 1950 roku przeniesiono go do wydziału gospodarczego stołecznego Urzędu Bezpieczeństwa. Składał meldunki o swojej firmie. Nie wiemy, czy kogoś realnie skrzywdził, zachowały się tylko strzępy jego informacji.

Zarazem, choć był chwalony przez nadzorców za sumienność, kolejny wywiad środowiskowy odnotował beznamiętnie próbę samobójstwa – wyskoczył po pijanemu przez okno. W roku 1953 wyrzucono go z pracy w Pagedzie – uznano, że zataił swoje zbyt... wysokie kwalifikacje. On uważał, że karzą go za AK. A ubek Strusiński pisał, że w duszy Bolek pozostaje wrogiem. Z tych papierów wyziera rozpacz.

W grudniu 1956 roku po wielu miesiącach unikania spotkań Bolesław Chmielewski, wtedy 33-letni mężczyzna, zerwał współpracę. Próbowano ją wznowić w roku 1959. Końcowy zapis funkcjonariusza już Służby Bezpieczeństwa czytałem w euforii. „Wymieniony kategorycznie odmawia utrzymywania kontaktu w jakiejkolwiek postaci poza oficjalną z SB. Oświadczył, że jest negatywnie nastawiony do komunizmu, który zrobił mu wielką krzywdę. Obecnie po Październiku ustabilizował się, ożenił, ma dziecko, uczy się, kończąc X klasę, z której został usunięty w 1947 roku na naszą interwencję. Mimo negatywnego stosunku do ustroju jest lojalnym obywatelem, pracuje, ale nie chce się angażować w politykę. Utrzymuje kontakty ze swymi kolegami z batalionu Zośka, ale to powinno być dla nas zrozumiałe".

Jednak w świetle chwały

Co ciekawe, SB pogodziła się z tym. Powiedzmy dobitnie: ktoś, kto urządza dziś lustracyjny proces intencji ludziom złamanym w czasach stalinowsko-bierutowskiej tyranii, rozumie niewiele. Czy Chmielewski był tchórzem? A czy tchórz zaciąga się w wieku lat 16 do polskiego wojska?

A co, jeśli ubek groził, że wejdzie do jego kamienicy i wyrzuci jego matkę na bruk studziennego podwórka? Takich gróźb nie zapisywano w aktach.

Ale też zyskujemy namacalny dowód na to, że po 1956 roku można było odmówić. To dwie różne rzeczywistości, warto i to pamiętać. Chmielewski odmawia i zaczyna normalne życie. Właściwie następuje u niego coś w rodzaju odblokowania się – wtedy zakłada rodzinę.

Dlaczego wybrałem takiego bohatera? Bo Polacy upadali, ulegali presjom ponad ludzkie siły. Można twierdzić, że Żołnierze Wyklęci uniknęli upokarzających kompromisów. Ale młodsi koledzy Chmielewskiego, ci co poszli do lasu, skończyli jako podsądni w procesie, gdzie nie tylko sypali, ale upokarzali się (przyznajmy – po torturach), potępiając swoje grzechy, podobnie zresztą jak ogromna większość więźniów politycznych. To trudne do pogodzenia z najbardziej upiększoną wersją naszej historii.

Ale zarazem... Chmielewscy to sól naszej ziemi, nasi bohaterowie. Także przykład tego, jak masy stawały się obywatelami, jak przejęły rolę dawnych elit w walce o Polskę – podczas najstraszniejszej wojny, i po niej. Z pewnością było im trudno, może i dlatego, że w teorii hasła rewolucji adresowano i do nich. Ale oni chcieli być dobrymi Polakami.

W liście przejętym przez UB Roman „Dzibek" Chmielewski prosi matkę, aby nie pozwalała się angażować bratu, bo nie warto być w dzisiejszych czasach idealistą. Otóż ówcześni Polacy mieli prawo po latach nieszczęść do takich zwątpień. Stawali dzielnie. Ileż mogli wytrzymać?

I Polacy się podnosili. Bolesław Chmielewski skończył studia, został ekonomistą. Od roku 1966 działał w tzw. Środowisku Zośkowców powołanym przy otwierającej się wtedy na żołnierzy AK organizacji ZBOWiD. Jego nazwisko znajdujemy jako jednego z pełnomocników Zośkowców, obok prof. Tytusa Karlikowskiego, który jest dziś przewodniczącym tej grupy.

W rocznych kronikach Środowiska można zobaczyć zdjęcia Chmielewskiego. Odwiedza szkoły, dogląda grobów kolegów. Robi to, co wtedy można było robić dla pamięci wojennych bohaterów. Działał jeszcze w latach 90., do końca życia.

– W czasie wojny go nie poznałem. Po raz pierwszy spotkałem go przypadkiem w roku 1951 w firmie Paged, gdzie przez kilka miesięcy pracowałem po studiach. Potem widywaliśmy się od lat 60. na zebraniach zośkowców. Pracowity, miły człowiek, bardzo zaangażowany. Był prezesem spółdzielni transportowej. Kiedy stawialiśmy groby, ja dostarczałem materiały, a on zapewniał transport i zajmował się osadzaniem krzyży. Swoimi doświadczeniami z pierwszych lat po wojnie się nie dzielił, choć wiedzieliśmy, że był w PSL – wspomina prof. Karlikowski.

Nie zwierzał się z kilkuletniego dramatycznego doświadczenia, bo i co miał mówić. Tamten epizod z zośkowcami nie miał nic wspólnego. Bolesław Chmielewski odszedł 13 września 1998 roku. Trzy lata wcześniej w Anglii zmarł jego brat Roman.

Bolek, tak o nim myślę, pojawia się w mojej historycznej powieści, która wyjdzie na jesieni. Kiedy stałem na podwórku kamienicy przy Małej, wyobrażałem go sobie w tych najgorszych latach: rozgorączkowanego, wspominającego brata zabitego w Powstaniu Warszawskim. Dumającego o własnym losie.

Był jedną z tysięcy ofiar. Ryszard Nazarewicz przeżył go o dziesięć lat, fetowany przez środowiska postkomunistyczne, autor książek wydawanych jeszcze w III RP, zamożny emeryt.

Autor jest publicystą i zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „wSieci", historykiem, pisarzem

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Opisałem kilka tygodni temu w tygodniku „wSieci" niezwykłą historię: grupy młodych ludzi, którzy 26 października 1947 roku po ucieczce Stanisława Mikołajczyka z Polski próbowali obronić budynek PSL w Warszawie przed prokomunistyczną bojówką. Zapłacili wysoką cenę. Wyrzuceni ze szkół, niektórzy poszli potem do lasu i zginęli.

Ci chłopcy noszenie gazet czy rozklejanie PSL-owskich plakatów traktowali jako przedłużenie wojennych nakazów. Wielu było w Szarych Szeregach, niektórzy walczyli w powstaniu. Opowiadał mi o tym jeden z nich, Jan Olszewski – w późniejszych latach prawnik związany z antykomunistyczną opozycją, po 1989 roku premier. To jego przyjaciela ze szkolnej ławki Józefa Łukaszewicza komuniści zabili w maju 1949 roku strzałem w tył głowy za udział w narodowej partyzantce.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów