Barbara Fedyszak-Radziejowska: Elity muszą ze sobą rywalizować

W dobrze funkcjonującym państwie drogi awansu do dwóch, trzech elit muszą być przejrzyste i otwarte dla każdego. Jeśli elita jest jedna – „światła" i niekontrolowana – to demokracja jest fikcją - mówi socjolog Barbara Fedyszak-Radziejowska.

Aktualizacja: 03.09.2016 18:12 Publikacja: 01.09.2016 16:08

Plus Minus: Prawdziwych elit już nie ma?

Elita to niezbyt liczna grupa, która ma większy niż inni udział w dobrach szczególnie cennych, takich jak władza, wykształcenie, dochody, własność, prestiż. Z socjologicznego punktu widzenia elitą są także dyktatorzy, którzy władzę zdobyli przemocą. Jednak polskie społeczeństwo czuje szczególną tęsknotę do postrzegania elity jako ludzi lepszych od innych, szczególnie w wymiarze moralnym, etycznym. Mówiąc krótko, jeśli ktoś ma realną władzę, prestiż czy wysokie dochody, to jeśli naszym zdaniem nie trzyma się standardów moralnych, np. nie pracuje w taki sposób na rzecz dobra wspólnego, który my uważamy za najlepszy, to do elity nie należy.

Z czego wynika ten nasz emocjonalny stosunek do elit?

To naturalne podejście, które ma swoje źródła w naszej historii. W ostatnich 200 latach żyliśmy z elitami, które w wymiarze politycznym, a w konsekwencji także ekonomicznym, były elitami ukształtowanymi przez dominację obcych państw. Jest nam trudno przyjąć do wiadomości, że elity peerelowskie też były elitami, bo przecież bardzo liczne środowiska przez cały okres PRL przechowały w społecznej pamięci, ale także w symbolicznych gestach, szacunek dla alternatywnych elit, które cieszyły się prestiżem, nawet jeśli siedziały w więzieniu.

I to też były elity?

Ci ludzie mieli często problemy ze zdobyciem wykształcenia, bo, przykładowo, nie przyjmowano ich na studia. Mieli także zamknięte ścieżki kariery, więc w gruncie rzeczy trudno było uznawać ich za elitę. Ale nie zmienia to faktu, że w wielu środowiskach cieszyli się większym prestiżem społecznym niż oficjalne elity państwowe. To była szczególna sytuacja, ale nam, Polakom, przydarzała się ona wielokrotnie. U nas elita mająca dostęp do prestiżu i szacunku społeczeństwa nie zawsze była obiektywną, realną elitą, mającą także dostęp do władzy, własności, wysokich dochodów etc. W normalnych państwach, które nie mają co 20 lat wojny, które nie tracą co chwilę niepodległości czy suwerenności, wiarygodne elity buduje się przez pokolenia.

Kim są dzisiejsze polskie elity?

III RP kształtowała swoje elity w szczególny sposób, bowiem punktem wyjścia była Polska Ludowa, która własne elity powołała po praktycznej – niekoniecznie fizycznej – likwidacji wszystkich wcześniejszych elit, nie tylko ziemiańskich, ale także chłopskich, próbując pozbawić je własności ziemi i politycznej reprezentacji. System polityczny wykluczał normalne drogi awansu i budowanie pozycji społecznej w oparciu o przedsiębiorczość, zaradność, kreatywność. Najważniejszym, w praktyce jedynym efektywnym mechanizmem, gwarantującym udział w elicie była czynna akceptacja doktryny komunistyczno-socjalistycznej w wersji sowieckiej, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

A wykształcenie nie było ważnym elementem awansu społecznego?

Zgoda, w pewnym wymiarze było. Ale pamiętajmy, że dyplom wyższych studiów w 1989 roku miało niewiele ponad 7 proc. Polaków. I chociaż dawał on szansę awansu, to i tak nie można było być elitą polityczną z dostępem do władzy bez dodatkowego czynnika, jakim był konformizm wobec – proszę wybaczyć – durnowatej ideologii komunistycznej z jej banałami i kłamstwami. Mechanizmy awansu w strukturze społecznej były bardzo dysfunkcjonalne w stosunku do normalnego procesu budowania elit, w którym wyższą pozycję zajmuje się z racji przedsiębiorczości, uczciwości, wykształcenia, ciężkiej pracy i ponadprzeciętnych zdolności.

Wiele krajów zmagało się z podobnymi sytuacjami...

Ale często radzono sobie z nimi lepiej i to także w innych państwach niedemokratycznych. Nawet dyktatura wojskowa, z jaką miewamy do czynienia w wielu obszarach świata, zazwyczaj nie bywa tak doktrynerska i niesuwerenna jak PRL. Tak samo reżimy, które całkowicie podporządkowują sobie sferę polityczną, nie ingerują w merytoryczne kanały awansu zawodowego czy prawo własności, jeśli oczywiście nie są totalitarne, jak komunizm czy nazizm. PRL powstał jako system totalitarny.

Jaki to miało wpływ na elity III RP?

W 1989 roku byliśmy w bardzo trudnej sytuacji. Ale siłą polskiego społeczeństwa były te alternatywne, równoległe elity. Stanowili je np. ludzie, którzy w 1970 roku brali udział w wydarzeniach grudniowych, zakładali WZZ, NSZZ „Solidarność", a także wiele osób, które mimo przeszkód awansowali do poziomu „średniaków" bez dostępu do władzy, jako tak zwani bezpartyjni fachowcy. Władzom komunistycznym nie udało się więc całkowicie pozbawić Polaków normalnych mechanizmów budowania elit. To nie tylko pomogło nam doprowadzić do przemian ustrojowych, ale także dawało szansę na sukces w procesie budowy pluralistycznych elit. Ten pluralizm elit jest warunkiem koniecznym, choć niewystarczającym, by środowiska z aspiracjami do roli elity poczuwały się do odpowiedzialności za społeczeństwo i gwarantowały całej wspólnocie w miarę normalny rozwój.

Dlaczego elity mają być odpowiedzialne za społeczeństwo?

Elity mają prawo do uprzywilejowanej pozycji: dostępu do władzy, dochodów, prestiżu, własności – właśnie dlatego, że ponoszą odpowiedzialność za swoje decyzje, za zarządzanie państwem, firmami, edukacją, służbą zdrowia etc. Mają także większy niż inni dostęp do środków masowego przekazu i mogą kształtować opinię całego społeczeństwa. Społeczeństwo musi ten fakt akceptować, ale również musi budować instytucje oraz stosować mechanizmy, które takie poczucie odpowiedzialności na elitach wymuszają. Pluralistyczne, rywalizujące ze sobą elity muszą być merytoryczne i odpowiedzialne, jeśli chcą utrzymać swoją pozycję. A przynajmniej tak jest w sprawnie funkcjonującej demokracji. Poszczególne elity: polityczne, akademickie, biznesowe, rywalizując ze sobą, stają się coraz sprawniejsze, uczciwsze i odpowiedzialniejsze. Kapitalnym przykładem z ostatnich dni działania mechanizmu rywalizacji elit jest to, co się dzieje w Warszawie. Sam fakt istnienia konkurencyjnej elity władzy, czyli PiS, zmusił elitę polityczną Warszawy – Platformę Obywatelską – do rozpoczęcia procesu samooczyszczania się. Bowiem elita obciążona korupcją, nieudolnością czy rażącymi błędami części swoich członków traci prestiż, możliwość kształtowania opinii publicznej, a w konsekwencji władzę i dochody.

Czyli to rynkowy nacisk konkurencyjny.

Tak. To dotyczy właściwie wszystkich środowisk i każdej sfery życia społecznego i gospodarczego. Tak jak w biznesie wolny rynek, tak w polityce czy w środowiskach naukowych, potrzebne są różne koncepcje, różne propozycje rozwiązań i rywalizacja między różnymi podmiotami i środowiskami. Konkurencyjność elit jest mechanizmem koniecznym do sprawnego funkcjonowania społeczeństwa. Jeśli ten mechanizm nie działa, to prędzej czy później każdy establishment zaczyna obrastać w piórka, staje się arogancki, mniej sprawny, mniej merytoryczny i mniej odpowiedzialny za swoje decyzje. Najskuteczniejszym gwarantem wysokiej jakości elity jest pewność, że prędzej czy później straci władzę i pozycję na rzecz innej, nowej elity. Ta pewność korzystnie wpływa także na uczciwość elit.

Na ile ta konkurencja rzeczywiście działa między polskimi elitami?

Przejście z PRL do III RP, zwane procesem transformacji, nie gwarantowało pluralistycznej rywalizacji elit. Wręcz odwrotnie: nie jest przypadkiem, że wolny rynek (tzw. ustawa Wilczka z 1988 roku), prywatyzacja i komercjalizacja ruszyły jeszcze przed Okrągłym Stołem. To pozwoliło rozwinąć prywatne biznesy elitom PRL (władzy, służbom, administracji, przemysłowcom) wcześniej niż innym środowiskom. Bo mieli łatwiejszy dostęp do własności, dochodów, lepsze kontakty. Ci, którzy tracili monopol władzy, mieli do swojej dyspozycji także służby... Nie mówię tego z oburzeniem, bo to jest w życiu społecznym naturalne i nieuchronne. Elity zawsze mają łatwiejszy dostęp do rzadkich dóbr i nie może dziwić, że wykorzystują posiadane instrumenty, by swojej pozycji skutecznie bronić. Wykorzystują ku temu wszystkie atuty, tzw. rentę położenia, dostęp do mediów etc. Histeria, która towarzyszyła tworzeniu realnie rywalizujących ze sobą partii politycznych, dowodzi, że transformacja wybrała drogę wspomagania establishmentu PRL, jak w większości państw postkomunistycznych.

Mówi pani jak Jarosław Kaczyński, który od wielu lat twierdzi, że konkurencji elit właściwie nie ma, więc polskie elity trzeba odgórnie przemodelować.

Całe lata mówiłam o tym moim studentom i nie było wśród nich Jarosława Kaczyńskiego... A mówiąc poważnie, to jego najnowsza książka „Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC" jest ciekawą opowieścią o polskich elitach, o tym, jak postsolidarnościowe środowiska oscylowały wokół okrągłostołowego establishmentu, który podobnie jak establishment PRL nie musiał z nikim rywalizować, bo miał mocną legitymizację zarówno byłych opozycjonistów, jak i pezetpeerowskich reformatorów. Jarosław Kaczyński ceni formułę Okrągłego Stołu, bo pozwoliła zmienić ustrój, ale zarazem dostrzega, że nie stworzyła warunków do rywalizacji różnych, kontrolowanych przez społeczeństwo elit. Jego książka to notatki z biegu przez przeszkody, które trzeba było pokonać, by stworzyć warunki dla demokracji w III RP. Nie jest to łatwa opowieść o prostych sukcesach, lecz narracja o trudnościach i problemach. Wszyscy wolno i stopniowo dochodziliśmy do tych samych wniosków, bo PRL oduczył nas rywalizacji, konkurencji, korzystania z demokratycznych mechanizmów i otwartej, merytorycznej polemiki. W dobrze funkcjonującym państwie drogi awansu do dwóch, trzech elit muszą być przejrzyste i otwarte dla każdego, dla dobra elit i całego społeczeństwa. Jeśli elita jest jedna – „światła"i niekontrolowana – to demokracja jest fikcją.

Dlaczego dwóch, trzech elit?

Gdy wykładałam socjologię władzy, zaczytywałam się w pracach amerykańskich politologów, którzy twierdzili, że demokracja najlepiej funkcjonuje, kiedy są właśnie dwie, góra trzy partie polityczne. Wtedy wyborcy mają czytelny wybór między elitami, między ich programami, ideami etc. Gdy partii jest pięć i więcej, gdy konieczne są skomplikowane koalicje, polityka przestaje być czytelna dla obywatela. Tego wszystkiego musimy się jeszcze nauczyć. Uważam, że uporczywa walka Jarosława Kaczyńskiego o powstanie formacji alternatywnej do okrągłostołowego establishmentu spaliłaby na panewce, gdyby nie obywatele, którzy też dostrzegli wady sytuacji po Okrągłym Stole i zaczęli szukać polityków dających nadzieję na zbudowanie demokratycznego mechanizmu konkurencyjności elit.

Czy poza elitą polityczną za Jarosławem Kaczyńskim istotnie stoją jakieś rzeczywiste elity? Widzimy, jak krótką ławkę ma PiS, gdy przychodzi do obsadzania stanowisk państwowych. Wydaje się, władze spółek Skarbu Państwa, stadnin, filharmonii, teatrów i innych instytucji obsadzane są często ludźmi niekompetentnymi. Może po prostu innych PiS nie ma?

A skąd ma je mieć?! W żadnej szkole nie uczą ministrowania. W tym rzecz, że zawsze przewagę mają te elity, które już rządziły w III RP. To praktyka tworzy środowiska zdolne do rządzenia. Trzeba najpierw zostać dyrektorem firmy, żeby mieć szansę stać się dyrektorem-fachowcem. Tak się tworzą nowe elity ekonomiczne, menedżerskie, artystyczne. Gdy prezesem jakiejś agencji czy dyrektorem instytucji mianowany zostaje człowiek, który przy innym rozdaniu politycznym nigdy nie miał na to szans, to – jeśli potrafi sprostać tej roli – staje się elitą nowej formacji. A przecież ci „nowi" ludzie nie wzięli się znikąd, oni już wcześniej należeli do jakiejś elity. A potem zawsze będą już do dyspozycji owych konkurujących ze sobą elit politycznych. Społeczeństwo będzie wiedziało, że jeśli w wyborach postawi na tę, a nie inną partię, to ci, a nie inni eksperci, fachowcy, menedżerowie, dyrektorzy i politycy obejmą stanowiska. To mechanizm, który wymusza profesjonalizm. Chyba że partie są zblatowane i tylko udają rywalizację.

To system łupów politycznych?

Rozmawiamy przecież o polityce... Ale za rywalizacją elit politycznych idzie przecież rywalizacja merytoryczna fachowców i ekspertów, ważne staje się ich wykształcenie, dorobek, uczciwość, rzetelność. To dlatego każdej elicie politycznej opłaca się poprawiać jakość swojego zaplecza. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak bardzo te dwa mechanizmy ze sobą współgrają. Jeżeli reguły życia społecznego zakładają to, co w gospodarce nazywamy wolnym rynkiem, a w polityce demokracją, w której rywalizują idee, programy, ludzie i elity, to w naturalny sposób o przydziale stanowisk muszą decydować kryteria merytoryczne. Duże znaczenie ma także wymiar instytucjonalny selekcji elit. III RP z dużym opóźnieniem i z wielkimi problemami powołała dwie istotne dla tej selekcji instytucje. Nie przypadkiem opór przeciwko ich powołaniu był kolosalny, bo obie powstały po to, by kontrolować jakość naszych elit.

Domyślam się, że jedna z nich to Centralne Biuro Antykorupcyjne, a druga?

Z CBA jest sytuacja oczywista. Powołano je, by kontrolować jakość elit społecznych, politycznych i gospodarczych, a dokładniej ich podatność na korupcję. Jeśli CBA jest odporne na naciski, to stwarza szansę na zmniejszenie skali korupcji, klientelizmu czy innych pozamerytorycznych mechanizmów awansu. Drugą instytucją jest Instytut Pamięci Narodowej. Proszę zwrócić uwagę, że po 1989 roku, gdy elity dzieliły się na „komuchów" i „solidaruchów", awans do elity postsolidarnościowej zależał od zasług i prestiżu zdobytego w walce z systemem. Tylko że można było uchodzić za superopozycjonistę i mieć udział w postsolidarnościowej elicie, będąc zarazem tajnym współpracownikiem SB. Monopol na dystrybucje prestiżu opozycyjnego miało kilka osób, z Adamem Michnikiem na czele, więc szanse Krzysztofa Wyszkowskiego i Anny Walentynowicz były mniejsze. Mam nadzieję, że dla czytelników „Plusa Minusa" to są rzeczy oczywiste... Dzięki otwarciu archiwów i procesowi lustracji można było testować wiarygodność nowej, solidarnościowej elity. Tym samym malało znaczenie odgórnych nominacji na bycie opozycjonistą. Inną ważną instytucją wpływającą na jakość elit są związki zawodowe, które wyrównują asymetrię między pracodawcą a pracownikiem, tak jak wolne wybory wyrównują ją między tymi, którzy rządzą, a tymi, którzy są rządzeni. Pan się pewnie ze mną nie zgodzi, bo jako dziennikarz „Rzeczpospolitej" ma pan zapewne jak najgorsze zdanie o związkach zawodowych, że to relikt komuny itp. Nonsens! Pewne mechanizmy negocjacji czy nawet groźba strajku mogą pozytywnie wpływać na relacje pracodawca – pracownik, na styl zarządzania, a nawet skłaniać szefostwo do podejmowania bardziej efektywnych decyzji.

Skoro mówimy o instytucjach kontrolujących elity, to co z mediami?

Nie chciałam w rozmowie z dziennikarzem ryzykować poruszania tak drażliwego tematu. (śmiech) Ale udział w dyskursie publicznym, kształtowanie opinii społecznej rzeczywiście jest jednym z rzadkich i bardzo istotnych dóbr. Ci, którzy mają do niego łatwy dostęp, także są elitą – elitą opiniotwórczą. Bez pluralizmu mediów, bez obecności w mediach wszystkich liczących się środowisk, bez merytorycznych debat trudno nam będzie mówić o konkurencji elit. W każdym razie nie będzie ona należycie funkcjonowała. Instytucje społeczne są szalenie ważne, bo nikt nie rodzi się z gwarancją bycia uczciwym do końca swych dni. Nie wszystko zależy od wychowania w rodzinie, o czym z naiwną wiarą mówi prawica. Bardzo dużo decyduje się w rodzinie, ale są inne ważne instytucje, takie jak szkoła, Kościół, harcerstwo, oraz różne mechanizmy społeczne (awans, ocenianie, zarządzanie), które mogą powodować, że człowiek wychowany na uczciwego i pracowitego obywatela gdzieś z tej drogi zbacza. Wystarczy, że trafi do instytucji, która go zdeprawuje. Ale równocześnie człowiek z rodziny, która nie ukształtowała go najlepiej, może trafić do instytucji, która przymusi go do uczciwej pracy i należytego wykorzystania swych zdolności. Te mechanizmy są równie ważne jak wychowanie w rodzinie.

Problem polega na tym, że obie główne strony sporu politycznego w Polsce wcale nie zamierzają ze sobą konkurować na zdrowych zasadach, bo nie uznają nawzajem swojego prawa do udziału we władzy. Elity związane z nowym rządem twierdzą, że liberalne elity są postpeerelowskie, antypolskie i wcale nie zależy im na dobru państwa, a drudzy uważają, że konserwatyści są niekompetentni, zaściankowi, obciachowi, a co gorsza – o czym pani już wspomniała – mają byle jakie karty opozycyjne...

Podział, który w latach 90. po części zapewniał pluralizm elit, czyli na „solidaruchów" i „komuchów", był na tyle silny, że siłą rozpędu przeniósł się na podział między formacjami o korzeniach postsolidarnościowych. Początek gry emocjami miał swoje racjonalne uzasadnienie, w końcu opozycjoniści mieli prawo źle mówić o esbekach czy partyjnych karierowiczach, i kwestionować ich odwieczne prawo do udziału we władzy. Ale proszę się nie dziwić, że to przeniosło się dalej, gdy politycy uprawiający kult Okrągłego Stołu, współdzielący wartości z liberalnymi reformatorami z PZPR, przejęli narrację, która wcześniej cechowała postkomunistów. W odpowiedzi ich rywale przyswoili sobie argumenty, którymi wcześniej atakowano „komuchów". Klucz do wyjścia z tego impasu leży jednak w rękach obywateli. Demokracja jest równie męcząca i trudna jak utrzymywanie porządku w mieszkaniu. Trzeba jej pilnować, myśleć o niej, dbać o instytucje, rozwijać się, kształcić i dyskutować, a przede wszystkim uodpornić się na te wszystkie inwektywy, którymi obrzucają się wzajemnie ludzie rywalizujący o miejsce w elitach. Najlepszym sposobem, by gra emocjami przestała dominować w debacie, jest nasz stoicki spokój i odporność na język inwektyw. To wyborcy powinni wymagać dojrzałości od tych, którzy aspirują do elit władzy. Demokrację i porządek w mieszkaniu łączy także to, że gdy przestaniemy sprzątać, to z czasem musimy zrobić w mieszkaniu remont... Nie ryzykujmy, że zaniedbanie demokracji zakończy się ulicznym kryterium i przemocą. Stopniowo, spokojnie budujmy demokratyczne mechanizmy. I, na miły Bóg, przestańmy w końcu mówić, że państwo to opresja, a władza to koryto! No, chyba że brak własnego państwa i brak demokracji uznamy za normalność. Wtedy demokracja i jakość naszych elit mogą przestać nas obchodzić...

—rozmawiał Michał Płociński

Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska jest etnografem oraz socjologiem wsi i rolnictwa. Pełni funkcję doradcy prezydenta RP. Pracowała w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN oraz w Zakładzie Polityki Społeczno-Gospodarczej i Socjologii Politechniki Warszawskiej. Była członkiem Rady ds. Wsi i Rolnictwa przy prezydentach RP Lechu Wałęsie oraz Lechu Kaczyńskim. W latach 2007–2011 członek Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Upadek kraju cedrów