Zielone światło dała im obowiązująca od 4 lutego tzw. ustawa górnicza uchwalona w sprinterskim tempie. Które zresztą wyznaczyło końcowy, nie najlepszy, efekt tych prac.
Nie mnie osądzać, czy wpompowanie kolejnych miliardów w branżę ma sens. Ale czuję się upoważniona do oceny zasad, na jakich robi to rząd. Wbrew woli stałam się jednym ze społecznych sponsorów próby reanimacji górnictwa.
Czy konieczne było choćby przyznanie wysokich odpraw (poza ustawowymi) osobom, które nigdy nie pracowały pod ziemią? Walka nie toczyła się przecież o obronę pracowników administracyjnych. I dlaczego rząd „pożyczył" sobie na ten cel 1 mld zł z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, czyli pieniędzy ściągniętych od przedsiębiorców? Do tego wbrew ustawie, która przewiduje pomoc dla osób z firm objętych upadłością. Tu mamy i rybki, i akwarium – nie ma upadłości, ale odprawy są.
Może to wyjaśnia, dlaczego rząd od lat nie dopuszcza pracodawców do decyzji o wydatkowaniu środków FGŚP. Ich postulaty są ignorowane, podobnie jak te dotyczące zawieszenia wpłat na konto funduszu notującego ogromne nadwyżki. Rocznie na świadczenia dla pracowników niewypłacalnych firm przeznacza się bowiem ok. 200 mln zł, a w 2015 r. z samych odsetek FGŚP uzyska 160 mln zł. Na koniec roku jego stan wyniesie prawie 5,5 mld złotych.
Czy na manewr, jaki zastosował rząd, może sobie pozwolić pracodawca? Czy np. środki socjalne może pożyczyć na pensje? Szybko odbiłoby mu się to czkawką.