Parafrazując słynne powiedzenie Gary'ego Linekera, w poprzednich trzech latach po boiskach biegało 22 facetów, a na końcu i tak wygrywał Real. Królewscy zaczynają jednak być może najtrudniejszy sezon, bez architektów sukcesów: trenera Zinedine'a Zidane'a i Cristiano Ronaldo, nazywanego ze względu na swoje strzeleckie rekordy Mr Champions League.
W Madrycie chcą udowodnić, że istnieje życie bez tej dwójki, choć latem do drużyny nie dołączyła żadna wielka gwiazda. Nic nie wyszło z transferów Edena Hazarda i Neymara, naturalnym następcą Portugalczyka ma być Marco Asensio, ale ciężar na swoje barki weźmie kilku piłkarzy – przede wszystkim Karim Benzema i Gareth Bale, którym wieszczono już koniec kariery na Santiago Bernabeu, a w czterech pierwszych meczach ligowych zdobyli siedem z 11 goli dla Realu.
Mentalność zwycięzcy
Ronaldo uległ pokusie większych zarobków i przyjął ofertę Juventusu, powodując, że wzrosły nie tylko akcje klubu na giełdzie, ale i jego notowania u bukmacherów.
– Zidane wykonał w Madrycie niezwykłą pracę, ale nie sądzę, by jakikolwiek trener był ważniejszy niż Cristiano. Ma mentalność zwycięzcy i wie, jak sprawić, by stała się ona zaraźliwa – twierdzi w rozmowie z „Gazzetta dello Sport" Alessandro Del Piero, który z Juventusem sięgnął po ostatni Puchar Mistrzów.
Anglicy czekają
Od tego czasu minęły już 22 lata (1996 r.), Juve zdążyło przegrać aż pięć finałów – ostatni przed rokiem z Realem, w którym Ronaldo dwukrotnie pokonał Gianluigiego Buffona, sięgając po kolejną koronę króla strzelców. Od sześciu lat gra we własnej lidze, tylko w sezonie 2014/2015 nie przekroczył granicy dziesięciu bramek. Ze 120 goli, jakie uzbierał dotąd w LM, najwięcej – bo aż dziesięć – wbił Starej Damie. Czy jeszcze kogoś dziwi, że sprowadzenie Portugalczyka do Turynu wywołało taką euforię?