– Ten gol utrzymuje nas przy życiu – Juergen Klopp nie ukrywa, że bramka Mohameda Salaha, mimo porażki 1:3 w Madrycie, daje jego drużynie cień nadziei.
Trener Liverpoolu złościł się na pracę sędziego, miał pretensje, że nie odgwizdał faulu na wychodzącym na czystą pozycję Sadio Mane. Chwilę po tym zdarzeniu Real podwyższył na 2:0. Ale gdy emocje opadły, Klopp przyznał, że jego zespół zrobił za mało, by przybliżyć się do półfinału. W pierwszej połowie nie oddał nawet strzału, obudził się po przerwie, ale jedynym celnym uderzeniem było wspomniane trafienie Salaha. Fatalnie spisywała się obrona.
Liverpool wychodził już jednak z większych tarapatów. Dwa lata temu po porażce 0:3 na Camp Nou rozbił u siebie Barcelonę 4:0 i awansował do finału, przed rokiem w rewanżu z Atletico doprowadził do dogrywki i choć do ćwierćfinału dostali się rywale, zebrał brawa za walkę.
Teraz na drodze staje trzeci z hiszpańskich gigantów. Problem w tym, że Anfield bez kibiców utraciło moc. Liverpool wygrał tam w tym roku tylko jeden mecz! Ale nawet to zwycięstwo – w ostatni weekend nad Aston Villą (2:1) – rodziło się w bólach. Decydującego gola zdobył w doliczonym czasie Trent Alexander-Arnold.
Real ma za sobą znakomity tydzień, po triumfie w El Clasico stał się faworytem wyścigu o tytuł w Hiszpanii, ale też cierpi. Do Anglii poleciał bez czterech obrońców, a kontuzjowany lider defensywy Sergio Ramos złapał koronawirusa. Wcześniej pozytywny test miał Raphael Varane.